środa, 31 lipca 2013

Rozdział drugi

Tadaam, tylko doba spóźnienia :D w starych dobrych gimnazjalnych czasach zdarzało mi się "świadomie zaspać" na trzy, cztery godziny do szkoły, więc norma wyrobiona :D A tak na serio, przepraszam was za ten dzień opóźnienia, ale na swoją obronę mam fakt, że początki zawsze pisze się mozolnie, trzeba ukorzenić mnóstwo wątków i zasiać zaczątki innych.  Przy czym też zrobić to umiejętnie, żeby nie przedobrzyć, bo wtedy wszystko jest oczywiste jak Wina Tuska. Z założenia drugi rozdział miał być dwa razy dłuższy, ale wyszłoby tego za wiele, poza tym w tej chwili czuję się jak finalnie Violetta. W ciągu najbliższych dni dodam trójkę, o ile mi oczy od siedzenia po nocach nie wypłyną, będzie gites. Piszajcie opinie, zwłaszcza jak zauważycie jakiś głupi błąd do edycji, każda uwaga jest cenna a zapisałam w ustawieniach, że ludzie nie posiadający konta również mogą komentować jako anonimowi. I jeszcze jedno,nie wińcie mnie za edycję tekstu, tekst edytuje się później sam wedle własnego gustu.  Idę sobie umrzeć, przyjemnej lektury ;3




   Violetta




    Ogień trzasnął przyjemnie, kiedy ktoś wrzucił do ogniska suchą deskę, buchając w twarz miłym wobec chłodu nocy żarem. Wszyscy przywieźli przynajmniej trochę drewna na opał, ze starych szop, rozebranych mebli czy po prostu z domowej graciarni, oprócz mnie, bo dowiedziawszy się w ostatniej chwili jedyne co mogłam zrobić, to poprosić Ramallo, żeby pojechał i kupił, co byłoby kompletnym absurdem. Nasz ogrodnik umiał gospodarować takimi rzeczami, więc nigdy nie leżały z boku.

 

     Szybko zapaliłam się do idei tego spotkania. Właśnie jak co roku, w ostatni dzień wakacji odbywało się tu Ognisko Studia, na plaży przy brzegu La Platy, będącej od wschodu błękitną granicą Buenos Aires. Była to niepisana tradycja szkoły, z zaklepanym sobie jednym konkretnym miejscem pod głównym mostem wyjazdowym z miasta, tak aby łatwo było się znaleźć. Chociaż przeważały starsze klasy; szósta- nasza obecna, siódma i ósma, dostrzegałam gdzieniegdzie grupy młodszych, przeważnie skupionych wokół własnych ognisk. Były one rozłożone mniej więcej po dwadzieścia metrów od siebie, tak że bez trudu można było rozpoznać kto siedzi przy sąsiednim, ale już nie dało się usłyszeć, o czym tam rozmawiają.
    Przy naszym siedziało niespełna dwadzieścia kilka osób, większość z naszej klasy, kilka spoza szkoły, znajomych uczniów lub tegorocznych kandydatów.

   W tym roku atmosfera była wręcz świąteczna, ponieważ minęło pięć dni od kolacji z producentem. Przedwczoraj Angie powiedziała mi, że Terreńo zdecydował się już oficjalnie na współpracę ze Studiem. Przekazałam przyjaciołom tę wieść, która obeszła wszystkich jak szarańcza, a kilka godzin później ze szkoły wysłano maila do wszystkich z powiadomieniem, niedowiarkom potwierdzając prawdziwość plotki. We mnie wywołało to jednak mieszane uczucia, nieporównywalne do początkowych oczekiwań. Owszem, przede wszystkim cieszyłam się, ale jak wszyscy uczestnicy z kolacji byłam nieco zmieszana osobą właściciela kanału Ros5. Ekscentryczny to najlepsze słowo, jakie mi przychodziło do głowy, żeby go określić. Nie wyglądem- był ubrany elegancko, typowo biznesowo i z klasą, niemal identycznie jak León, tylko tyle że jego garnitur był grafitowo szary. W ciągu kilku godzin kolacji mimo stałych odmów zamawiał nam kolejne potrawy, przez większość czasu będąc nadspodziewanie otwartym i serdecznym. Kiedy natomiast grzecznie odmawialiśmy skosztowania znoszonych na stół dań, dosyć niemiłymi spojrzeniami dawał nam znak, że lepiej, abyśmy jednak zjedli. Jeśli nawiązywał rozmowę z naszą czwórką, to tylko po to, żeby pytać o rodziców, co wywoływało tylko moją rosnącą irytację, natomiast około dwunastej po prostu spytał Pabla, czy nie moglibyśmy już sobie pójść . Wobec tego nie miałam pojęcia, dlaczego w ogóle zapraszał uczniów. Wydawał się skończonym despotą, wyraźnie przyzwyczajonym, że inni go słuchają, na zasadzie; dopóki nie masz własnego zdania, będzie wspaniały, hojny i serdeczny. Już po pół godzinie miałam ochotę stamtąd wyjść, ale nawet nie poruszyłam się; było jasne, że wyjdziemy, kiedy on tego zechce. Nawet w Divino, tak wykwintnym i drogim lokalu, wszyscy mu nadskakiwali, widocznie tygodniowo zostawiał u nich więcej pieniędzy niż kosztowała ich godność. Miliony czyniły cuda. Kolacja pozostawiła więc poczucie niesmaku i zapchany żołądek. Teraz martwiłam się o ewentualną współpracę, jednak jakkolwiek by nie było, szansa pozostawała szansą. No i reszta nie poznała go osobiście, dlatego wszyscy byli rozentuzjazmowani, szczególnie Francesca, a ja nie zamierzałam jej gasić.

  Ludmiła wydawała się co najmniej oburzona takim obrotem sytuacji, nieprzyzwyczajona do ignorowania jej osoby na tego typu spotkaniach, jako córka Ludwika Ferro od małego cieszyła się pewnym szacunkiem, choćby ze względu na fortunę rodzinną. Jednak zanim spróbowała wygłaszać jakieś opinie na ten temat Terreńo, Naty kopała ją pod stołem, zbywając wściekłe spojrzenia swojej dawnej królowej znudzonym wyrazem twarzy. Bezsilność Ludmiły przywoływała złośliwy uśmieszek na twarz Leóna, a i ja, chociaż to zupełnie w moim stylu musiałam przyznać, że bawi mnie to jej zwijanie się z braku pomocy popleczników. Naprawdę miałam przesyt tej egoistki, byłam przekonana, że przyda jej się ta lekcja. Zawsze miała ze sobą chór klakierów i ta jej samotność musiała być kompletnie nową sytuacją. Teraz, żeby zdobywać sojuszników musiała uciekać się do swojej urody, co po jej ostatnim stałym zestresowaniu wnioskując musiało być czymś upokarzającym dla „divy”. O ile niedawne plotki były prawdą, już była trzy razy bardziej nieznośna niż zwykle.

  Spojrzałam na Natalię. Teraz siedziała na kłodzie naprzeciwko mojego miejsca, z Estebanem z ósmej klasy, co jakiś czas wybuchając głośnym, szczerym śmiechem i wymachując rękami w ramach gestykulacji. Od czasu do czasu przybijali sobie piątki, najwyraźniej świetnie się rozumiejąc, chociaż nigdy wcześniej nie widziałam ich razem i pewnie raczej już nie zobaczę, bo dosyć często ostatnimi czasy zmieniała towarzystwo. Maxi też spoglądał teraz na nią, z jakąś boleścią. Gdyby ktoś nie znał dawnej wersji dziewczyny, pewnie by nie uwierzył, jak bardzo się zmieniła. Zerwała wszystkie kontakty z Ludmiłą i to był podstawowy motyw metamorfozy. Nie mam pojęcia, co jej takiego zrobiła, ale najwyraźniej Ferro przekroczyła jakąś niepisaną granicę, wobec czego Natalia zdecydowała się przejąć swoje życie we własne ręce i ostatecznie odejść od protektorki. Podejrzewam, że to była spontaniczna decyzja, skok na głęboką wodę, bo przez kilka widywałam ją w Restó z wyrazem strachu i dezorientacji na twarzy, jakby się bała, że zaraz z którejś strony nadleci Ludmiła i jednym szarpnięciem skręci jej kark. Chciałam z nią porozmawiać, jej widok budził moje współczucie i chęć pomocy, ale zawsze zbywała mnie jednym zdaniem i odchodziła. Zdawało się, że bez Ludmiły się topi i nie wie co robić sama ze sobą, skoro przez lata była właściwie ubezwłasnowolniona przez szefową. A jednak, skutki tej decyzji były wprost niewiarygodne.

     Przede wszystkim wyzwoliła w sobie zaskakujące pokłady pewności siebie. Maxiego dopuściła do siebie pierwszego i właśnie wtedy zaczęła się uspokajać, rozluźniać i zachowywać tak, jak chciała tego ona, a nie według praw, których respektowania wymagał od niej ktoś trzeci. Stała się sobą, po prostu Natalią, i przez jakiś tydzień niemal w ogóle nie widywałam Maxiego, bo spędzali ze sobą mnóstwo czasu. A potem nagle coś się urwało, przyjaciel nic mi nie chciał na ten temat powiedzieć, a dziewczyna znalazła inne towarzystwo, coraz pewniej poruszając się wśród ludzi, aż wreszcie talent i szczera, wcześniej zduszona rozrywkowa osobowość pozwoliły jej skupić wokół siebie własne, szerokie grono znajomych. To rzecz jasna musiało się nie spodobać Ludmile, jednak do tej pory nie miałam okazji obserwować jej reakcji. Sądziłam, że od jutra, wraz z początkiem roku zacznie się ciekawy spektakl, kiedy staną naprzeciw siebie dwie tak różne charakterem rywalki.

     Naty zmieniła też wygląd. Wcześniej, jako przyboczna mogła robić jedynie za tło, a teraz sama chciała błyszczeć, wybrała nowy styl, coraz odważniejsze i coraz bardziej kobiece kreacje. Zapuściła też włosy, teraz na plecy opadała jej ciemnobrązowa kaskada loków, okalających jej twarz i podskakując przy każdym ruchu jak serpentyny, wywołując tym samym moją zazdrość, bo chociaż ostatnio zapuściłam włosy do łopatek, daleko im było do tej burzy. Miały błyszczącą, przywodzącą na myśl modelki z opakowań do szamponetek fakturę i wyraźnie odcinały się na tle sukienki o słoneczno żółtej barwie. Z jakiegoś powodu nagle jej widok przypomniał mi o Camili.

     Rozejrzałam się za nią, ale oczywiście gdzieś znikła. Trąciłam Leóna w bark.

     -Widziałeś, gdzie poszła Camila?

     -Nie, ale Brodueia też nie ma już dłuższy czas - jego wyraz twarzy powiedział mi wszystko.

   -Poszukam jej- już wstawałam, ale złapał mnie za szlufkę od moich ulubionych ciemnogranatowych jeansów.

   -Hej, chyba nie chcesz im… przeszkodzić?- uniósł brew, w morsko zielonych oczach dostrzegłam psotliwy błysk. Żartobliwe lekko strzeliłam go po dłoni, którą zaraz zabrał.

     -Nie wszystko złoto, co się świeci, ekspercie - rzuciłam ze śmiechem na odchodne, ale ledwie odeszłam kilkadziesiąt kroków, zobaczyłam ją idącą jak burza w moją stronę, tak że biała tunika na ramiączka powiewała za nią jak żagiel, odsłaniając niewidoczne wcześniej króciutkie szorty. Kilka kroków za Camilą szedł Broduei, jedyny facet który mógł wyglądać dobrze w żółtych rurkach. Przyjaciółka zbliżyła się do mnie błyskawicznie, ale zanim zdążyłam się odezwać, uniosła gwałtownie dłoń, dając znak, żebym nie pytała. Wargi miała zaciśnięte w wąską kreseczkę a twarz pokrywały purpurowe plamy wściekłości, przeszła obok jak huragan. Obejrzałam za nią, po części zaniepokojona i rozbawiona; przez wakacje zmieniło się wiele rzeczy, ale na pewno nie wybuchowość Camili. Kłótnie były u niej naturalnym odruchem obronnym, ciężko jej było powściągać temperament i nie mogłabym się nie martwić o jej potencjalnego męża z przyszłości. Będzie potrzebował cierpliwości, i to w kilogramach. Poczekałam na chłopaka, który ciągnął nogę za nogą, z opuszczonymi ramionami, tak że cała jego potężna sylwetka mówiła „zrezygnowany” .

   -Dała Ci do wiwatu, co?- spytałam, przywołując na twarz lekki, jak miałam nadzieję pocieszający uśmiech. Nie mogłam wiedzieć, o co się pokłócili, ale gdyby to było coś poważnego, dziewczyna płakałaby, zamiast oczami ciskać pioruny. Kiedy Broduei dostatecznie się zbliżył, poklepałam go po ramieniu.

    -Nawet nie pytaj.- mruknął. Razem wróciliśmy do naszego ogniska, już z daleka słysząc muzykę gitary akustycznej. Tymczasem nasz krąg uzupełnił się o trzy osoby; Camilę, Brendę i jakiegoś blondyna, wysokiego i z jasną, niemal białą cerą. Ostatni raz ten typ urody widziałam w mroźnej Norwegii, gdzie spędziłam swoje 14 urodziny z powodu interesów taty, tam raczej trudno się opalić. To właśnie on grał, zabawiając towarzystwo melodią „Just the way you are’, jedną z moich ulubionych, nieco bez treści, ale przyjemną dla ucha i urzekającą. Nawet głos miał tej samej barwy co Bruno Mars.


When I see your face
There’s not a thing that I would change
Cause you’re amazing
Just the way you are
And when you smile,
The whole world stops and stares for a while
Cause girl you’re amazing
Just the way you are

   
     Jeszcze nie zdążyłam go poznać, a już pod wieloma względami przypominał mi Federico. Śpiewając nie tracił nawet na chwilę tego błysku w oczach, przy czym natychmiast zwracał na siebie uwagę wszystkich dziewczyn. Wróciłam na swoje miejsce na twardej ziemi bliżej przyrzecznych krzaków. Klapnęłam na niebieskim kocyku w pasy, który Olga wyciągnęła mi skądś w ostatniej chwili, między Francescą a Leónem. Otuliłam się szczelniej cienkim sweterkiem, żałując, że nie wzięłam czegoś grubszego i wyciągając dłonie do gorącego centrum tego niewielkiego zgromadzenia. Zerknęłam na blondyna z pewnym zaciekawieniem. Na pewno nie widziałam go wcześniej w mieście.

      -Nie znam go.- rzuciłam do Leóna tonem skrywającym pytanie, wyraźnie wyrywając go z jakiegoś zamyślenia, bo wpatrywał się nieobecny gdzieś ponad głowami reszty.

     Rzucił mi szybkie spojrzenie, którego nie zrozumiałam, jakby zdezorientowane.

     - Ten typ co gra? Po prawdzie, nie mam pojęcia - podrapał się w kark, jakby wracał myślami do siebie z dalekiej podróży. Zastanowiłam się, co tak szybko i skutecznie wprowadziło go w zadumanie, no i dlaczego odpowiedział na niezadane pytanie, jakby nie usłyszał, co mówiłam.

   Wpadłam na pomysł i wstałam, rzucił mi pytające spojrzenie widząc że gdzieś się wybieram, ale za moment i tak miał się przecież dowiedzieć. Podeszłam do chudego, wysokiego blondyna, który właśnie skończył ostatni refren i kucnęłam obok. Oczy barwy lila spojrzały wyczekująco.

      -Violetta- oznajmiłam, uśmiechając się najuprzejmiej jak mogłam, wyciągnęłam dłoń.

   -Antonio, dla znajomych Toni - potrząsnął nią w luźny, przyjacielski sposób, wywołując na mnie pozytywne wrażenie. Zauważyłam, że na szyi ma zawiązany rzemyk. Gdyby nie brak akcentu, założyłabym się o wszystko, że jest Kanadyjczykiem.

   -Jasne - rzucił lakonicznie i podał mi instrument, z lekkim zawahaniem, jakby to był jego organ wewnętrzny. Kiedy ruszyłam na swój koc i obejrzałam się, wydawał się zaskoczony faktem, że sobie gdzieś z nią poszłam, ale tylko otwierał i zamykał usta jak ryba, nic nie mówiąc. Dwie sekundy później podawałam ją mojemu chłopakowi.

     Paliła mnie chęć, by usłyszeć wreszcie, jak gra. Nie miałam tej przyjemności od ponad miesiąca. Kiedy się zawahał, zerkając zdziwiony na Antoniego, ostentacyjnie wydęłam wargi. Uniósł brew i przejął z mojej dłoni chłodną w dotyku szyjkę, podpierając sobie instrument na zgiętym kolanie. Błyskawicznie dostroił go i odwrócił do mnie.

     -Dalej.- ponagliłam - Natychmiast.

   Obdarował mnie szerokim uśmiechem, palce szybko przemknęły po strunach, wywołując kilka pierwszych akordów.

     -Wybierz coś.

     Natychmiast w umyśle pojawiła mi się melodia Cuando me voy, i taki też wyrok ogłosiłam.

    Westchnął i wygiął szyję, patrząc w ciemne niebo, jakby widział na nim potrzebne nuty. Padły pierwsze dźwięki*, krąg wypełnił się szeptami, które niemal natychmiast ucichły. Wzrok wszystkich skupił się po tej stronie ogniska.


Cuando me voy me quieres seguir,
Cuando yo estoy tu te quieres ir.
Dame el motivo de tu temor,
Dame tu amor.

Todo es como tu y yo,
Solo dame una razón...

   
     Uwielbiałam słuchać jak gra. León miał niezwykły talent do wszelkich instrumentów, którego by nie tknął, dźwięki łasiły się do niego same, przymilnie wpływając pod palce, zupełnie jakby tylko czekały, aż je wyzwoli. Miał też piękne dłonie; duże, ale pełne gracji i lekkie, męskie i niepozbawione odgniotków po wewnętrznych stronach, mówiących, że nie boi się też pracy i wysiłku. Jednak dzięki długim, smukłym palcom pianisty, mi zdawały się przede wszystkim delikatne i cenne. Był muzykiem z krwi i kości, i kiedy przesuwał nimi po strunach, uzupełniając melodię swoim głosem, tworzył magię, a ja z łatwością dawałam się oczarować.

   Zresztą nie tylko ja. Większość dziewczyn z okręgu teraz kiwało się w rytm, zasłuchane, niektóre po prostu się gapiły z wyrazem zauroczenia obejmującym rysy jak ramki. Nic dziwnego, wziąwszy pod uwagę przekaz Cuando me voy, jeszcze w tej cichej, magnetycznej wersji, ale natychmiast poczułam ochotę, żeby położyć mu dłoń na kolanie, tylko po to, aby zaznaczyć, że MOGĘ. Na moja szczęście równie szybko zdałam sobie sprawę, jakie by to było dziecinne i małostkowe, w dodatku by go rozproszyło. Minęło już pięć dni, spędziliśmy razem mnóstwo czasu, a ciągle nie mogłam się tym nacieszyć i zdarzało mi się zachowywać wręcz irracjonalnie, typu rzucać groźne spojrzenia wobec przyglądającej mu się zbyt długo kelnerki, aż sama później nie mogłam uwierzyć, że zachowuję się w ten sposób. Na szczęście León zbywał tego typu rzeczy uśmiechem i odciągał moją uwagę od tego, wywołując myśli zgoła innego rodzaju.


   Wybrzmiała ostatnia nuta, trochę oklasków, natychmiast w okręgu jak podmuch wiatru poniósł się szmer rozmów. León przechylił się do Antonia, oddając mu gitarę. Rzucił mi szybkie spojrzenie, uśmiechnął się z jakąś przekorą i przyciągnął do siebie, pozwalając żebym oparła się o niego układając mu głowę na ramieniu, pocałował mnie w czoło i odwrócił się do Brodueia, zaczynając z nim rozmowę.

   I tak przemijały nam kolejne kwadranse, przyjemnie i bezczynnie. Kiedy jednak sprawdziłam zegarek, wiedziałam, że zaraz trzeba będzie się zbierać; dochodziła godzina 23 a nie chciałam nadwerężać zaufania taty. Wyprostowałam nieco zdrętwiałą nogę, przy okazji kopiąc zaczepnie w udo Francescę, która podniosła wzrok znad swojego parującego termo kubka z kawą. Aromatyczny zapach teraz dotarł do mnie z całą swą mocą. Fran wydawała się zmęczona, prawdopodobnie gdybym już szykowała się do powrotu, zabrałaby się ze mną i jeszcze pierwsza usadowiła w aucie.

  -Tak Violu, wiem, że nie jesteś normalna - oznajmiła pobłażliwie, najwyraźniej rozbawiona sposobem, w jaki zwróciłam jej uwagę. Cóż, przynajmniej wróciło mi krążenie w nodze. Obciągnęła sobie na dłonie rękawy dzierganego szarego kardigana, zapewne prezentu od babci z Włoch. Pożałowałam, że nie byłam na tyle rozsądna, żeby sama wziąć coś takiego z domu. Robiło się coraz zimniej, w dodatku komary dawały się we znaki. Nagle poczułam przemożną ochotę na pieczoną kiełbaskę, te jednak skończyły się blisko dwie godziny temu.

    -Wyglądasz, jakbyś już jedną nogą była w łóżku- rzuciłam, wyciągając jej z ręki kubek i upijając spory łyk przyjemnie rozgrzewającego napoju.

    -I tak mam na sobie więcej ubrań jak ty- przekomarzała się, wywołując tym mój bardzo krzywy grymas na twarzy.

    -Nie wystarczy Ci, że jest mi zimno? Zresztą, jak mi będziesz dokuczać, wypiję wszystko – zagroziłam. Jedyną reakcją Fran było sięgnięcie do torby, z której wyłonił się drugi, identyczny termo kubek. -Widzę, że jesteś uzbrojona - parsknęłam w swój, szukając tematu, bo męczyły mnie rozmowy o niczym. Temat przyszedł sam, wraz z ponownymi dźwiękami gitary. Zobaczyłam, jak Toni dostroił swój instrument i zaczął grać coś, czego nie znam, może własną kompozycję. - Znasz go? – spytałam, skinąwszy głową w odpowiednim kierunku.
      Niespodziewanie dziewczyna spąsowiała jak róża.
   -Tak, my…- uciekła wzrokiem, patrząc wszędzie tylko nie na mnie, jakby szukała wskazówek.- My kiedyś byliśmy parą, ale to…- urwała w pół zdania, patrząc na coś za moimi plecami. Natychmiast poczułam, że León się spiął, jakby miał na znak miał zerwać się na nogi. Obróciłam się.

    Do ogniska właśnie zbliżyła się jakaś dziewczyna, otoczona kaskadą prostych, sięgających niemal do pasa ciemnych włosów, opływających ramiona jak woda. Wydawała się w moim wieku, maksymalnie rok starsza. Zawiązana nad pępkiem biała koszula ukazywała idealnie płaski, opalony brzuch a szorty niemal tak krótkie jak majtki dodatkowo optycznie wydłużały długie i zgrabne nogi, chociaż mogłabym się założyć, że gdy się schyli, będzie jej widać pośladki. Jednak uwagę zwracały przede wszystkim oczy, tak intensywnie niebieskie, że na tle ciemnej cery dawały niesamowity, nieco niepokojący efekt dwóch latarek wyzierających z kształtnej twarzy. Od razu przyciągnęła uwagę znacznej części chłopaków w naszym gronie, nawet Maxi na chwilę przestał wzdychać do Naty. Na ten widok coś wielkiego, śliskiego i zimnego zruszyło się we mnie; była nieprzeciętnie piękna i nie mogłam temu zaprzeczyć, a dodatkowy niepokój wywoływała we mnie reakcja Leóna; śledził wzrokiem każdy jej krok. Dopiero po chwili ze zdumieniem odkryłam, że jest boso; nie miała na stopach nawet japonek, zostawiała więc za sobą szlak wąskich odcisków.

    Wtedy zauważyłam, że Natalia jako jedna z nielicznych nie patrzy się na nowo przybyłą, tylko na Maxiego, z wyrazem bezsilnej złości zagryzła wargę, zamknęła oczy i otworzyła je, zupełnie jakby się spodziewała, że w między czasie przestanie się gapić na obcą dziewczynę. Najwyraźniej sądząc, że nikt nie zwraca na nią uwagi, obserwowała go przez moment z niejakim żalem. Jeśli coś do niego czuła i była zazdrosna, czemu sama ciągle flirtowała na jego oczach, zamiast do niego podejść i porozmawiać? Dlaczego sam Maxi też nie próbował? Ich zachowanie stawało się dla mnie irracjonalne i wiele bym dała, żeby dowiedzieć się, na czym polegały ich kłopoty, żeby jakoś pomóc. Sama jeszcze kilka miesięcy temu miałam kłopoty z porozumieniem się z Tomasem, i na własnej skórze przekonałam się, ile bólu to może sprawiać.

    Nieznajoma przysiadła między Brendą a Camilą, wywołując tym samym u tej drugiej grymas niesmaku. Zdumiona patrzyłam, jak zsuwa się z tamtego miejsca i zajmuje skrawek naszego koca po prawej stronie Fran. Jej reakcja była dla mnie niezrozumiała, jednak nie miałam teraz czasu ani chęci zastanawiać się, czy to z powodu jej ogólnie złego nastroju, czy może czegoś innego, w każdym razie przybyła nie wyglądała na urażoną.

    -Julia!- zawołał Esteban, jak na widok nie widzianej przez długie miesiące przyjaciółki. – Pusto bez Ciebie w studiu. – jego szeroka, ciemna twarz przejawiała pewien respekt do dziewczyny.
    W naszej szkole jej na pewno nie widziałam, więc już całkiem długo musiał żyć z tą pustką. Od ręki odnotowałam fakt, że chodziła do Studia- to już stanowiło jakiś trop w zdobywaniu informacji, spokojnie można było podejrzewać, że dziewczyny coś o niej wiedzą, a już na pewno Camila.

    -Ja też za tobą tęskniłam- odparła przymilnie i coś we drgnęło- jej sposób mówienia był w jakimś stopniu przesłodzony, czuło się od niego fałszem, maskowanym jak jad żmii w cukierkach. Mój intuicyjny system ostrzegawczy bił na alarm. - Za wami wszystkimi.

    Rozejrzałam się po obecnych, większość zdawała się tego nie dostrzegać, jednak przynajmniej kilka osób patrzyło na Julię z lekko skrzywiona. Zastanowiło mnie, czy ci od razu wyczuli w niej fałsz, czy może mieli szansę przekonać się o nim w praktyce.

   Brenda pochyliła się do przodu aby lepiej widzieć twarz towarzyszki, wyraźnie pożerała ją ciekawość. Krzywo obcięta grzywka jak zawsze wpadła jej do oczu, z nerwowym gestem szybko odgarnęła ją na bok.

  -Proszę, powiedz mi, o co chodziło z twoim odejściem- zaczęła błagalnie, jakby od tego pytania przynajmniej zależało jej życie. 

    -Dlaczego odeszłam? – uśmiechnęła się sennie, imitując pogrążanie się w myślach. Nie mogłam pojąć, jak ludzie wokół mogą nie dostrzegać tej słabej gry. – Cóż, czasem przychodzą w życiu momenty, kiedy z czegoś trzeba zrezygnować, na rzecz innych. – westchnęła co najmniej tak, jakby tajemniczy wypowiedź odnosiła się do faktu, że trzykrotnie zginęła za wolność ojczyzny. I wtedy tajemniczy powód stał się mniej tajemniczy.

     Spojrzała znacząco na Leóna jakbym była przezroczysta, skupiając intensywne, niebieskie spojrzenie na jego twarzy, z pełnym zadowolenia półuśmieszkiem. Przejawiał on jakąś psotliwość, uniosła wyregulowaną brew jakby chciała go sprowokować do działania, rzucić mu rękawicę. Miałam ochotę wstać i zrobić coś, nie wiem, cokolwiek, stanąć na linii ona-León, szarpnąć nią, albo po prostu odejść, działała na mnie w ten niewyjaśniony sposób, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno ze mną wszystko w porządku.

   Poczułam na ramieniu, że León mocniej przyciągnął mnie do siebie tą ręką, którą wcześniej obejmował, jakby znał moje zamiary na trzy sekundy zanim w ogóle o nich pomyślę. Obróciłam głowę, żeby dobrze widzieć jego twarz licząc, że coś z niej wyczytam i odnajdę się w tej coraz dziwniejszej sytuacji. Nawet nie patrzył w moją stronę, odpowiadając wzrokiem na niemą zaczepkę Julii, zupełnie jakby w myślach toczyli jakąś bitwę.  

     -Co tam? – niespodziewanie zwróciła się bezpośrednio mnie. To mnie lekko wytrąciło z równowagi. Nie mogłam widzieć siebie, ale dałabym głowę, że zrobiłam tylko rybie oczy, nie wiedząc co odpowiedź i - jak się domyślam - wyglądając jak ktoś niewielkiego ilorazu inteligencji. Przypomniałam sobie o istnieniu tak zwanych dobrych manier.

    -Violetta - rzuciłam lekko spięta. – Tzn, mam na imię Violetta. A ty Julia - wydukałam jak dziecko, coraz bardziej zażenowana. Sytuacja robiła się niezręczna.

   Zrobiła dziubek z ust i zmrużywszy wrednie oczy, wyrzuciła z siebie głosem, jakby gaworzyła z niemowlakiem;

     - Ooo jak ładnie, wiemy jak mamy na imię. – zdecydowanie poważniej, stwierdziła chłodno już wprost do Leóna - ładna, ale rozumu za grosz. Naprawdę, myślałam że celujesz wyżej.

    -Dość – warknął zaskakująco jak na kogoś spokojnego, nagle jasnym było dla wszystkich, że nie żartuje.

    Skrzywiła się, ale nijak tego nie skomentowała. Obróciła się do Dolores, jednej z licznych dawnych miłości Maxiego i poprosiła o coś cichym głosem. Dolo podała jej plastikowy kubeczek i butelkę ze słodką, czerwoną oranżadą z zapasów pozostałych po małej ogniskowej uczcie. Nalała sobie nieco napoju, w ogóle przestała patrzeć w naszą stronę. Ulga spłynęła po mnie i nieco uspokoiła, sytuacja na moment wróciła do normy. Camila przesunęła się za mnie i Francescę, wyciągając nogi między nami do źródła ciepła, westchnąwszy z zadowoleniem.

     -Kto to w ogóle jest? - nie mogłam wytrzymać dalszej niewiedzy.

     -Flądra - rzuciła zdawkowo Camila, nadymając policzki.

      Temat rozmowy spojrzał na nas, coś w jej oczkach zabłysło i podniosła się. Moja dzika przyjaciółka nie poruszając szyją śledziła ją wzrokiem drapieżnika. Julia przeszła za plecami osób oddzielających ją i mnie, wciąż w dłoniach ściskając plastikowy kubeczek. Kiedy znalazła się tuż za mną, obróciłam się i zobaczyłam, jak ugina nadgarstek, spodziewając się tego gwałtownie uchyliłam, chociaż zbyt późno

     Camila błyskawicznie obróciła się i pchnęła dziewczynę w kolano, tak że zachwiała i wymachując rękami upadła na plecy, wzbijając tuman kurzu i rozchlapując wokół krople oranżady. Kiedy usiadła, plując, jakby nałykała się piachu, zwróciła uwagę na swoją  białą bluzkę. Widniała na niej ogromna czerwona plama, zaprawiona mnóstwem maleńkich brązowych kropeczek, drobinek piasku przylegających do wilgoci w wyniku upadku, część kosmyków także padło ofiarą ataku słodkiego napoju. Egzotyczne rysy wypełniły barwy od czerwieni po fiolet, i po raz pierwszy dziś jej wyraz twarzy przekazywał prawdziwe uczucia. Mianowicie wściekłość.

    -Pora wymyślić coś nowego, flądro - prychnęła pogardliwie Camila. Julia wydała z siebie trudny do określenia dźwięk, coś między parsknięciem a jękiem, i miotając iskry odeszła parę kroków dalej. Klapnęła i sprawdzała, jak bardzo zlepione ma włosy. Przy rozdzielaniu końcówek dobiegł mnie taki jęk, jakby wsadziła  je co najmniej do puszki z klejem do tapet, tymczasem Esteban i jeszcze jakiś chłopak z Brendą podnieśli się i sycząc na Camilę ze złością, odeszli na bok do koleżanki. Natalia nagle znów wydała mi się zagubiona, zupełnie jakby chowała się za szafką, a szafka nagle gdzieś sobie poszła.  Tylko przed kim się ukrywała? Przed samą sobą?

      - Aj dzięki Cami!- uścisnęłam mocno dziewczynę.

      - To był mały rewanż - odparła, zadowolona. – I mówiąc mały mam na myśli mały. Kto pod kim dołki kopie…

       León złapał mnie za dłoń, ściągając moją uwagę.

      -Może pójdziemy jeszcze na plażę? – spytał spokojnie, ale wyczułam w głosie lekką nerwowość, jakby chciał stąd odejść możliwie najszybciej, nie czekając na dalszy rozwój sytuacji. Posłusznie skinęłam głową i kiedy stawałam na nogi, cisnące się do ust ciężkie ziewnięcie uświadomiło mi, jak bardzo jestem zmęczona.

      Szybko zostawiliśmy za sobą znajomych i skierowaliśmy kroki do srebrnego SUV’a, którego León pożyczył od ojca, wyglądającego raczej na własność młodego kawalera niż ojca statecznej rodziny. Zamrugały światełka kiedy otworzył pilotem automatycznym zamki i z tylnego siedzenia zabrał dodatkowe koce i termos. Przypomniałam sobie, że chciałam zebrać ze sobą kubek z herbatą, ale zapomniałam o tym. On pijał tylko czarną espresso jeżeli już, ale znając go, nietrudno było mi się domyślić, który napój jest w środku.

      Wybraliśmy miejsce na najdalszym odcinku plaży, kilkanaście metrów od brzegu. León rozłożył koc na piasku i uśmiechnął się do mnie ze znużeniem. Z lekkimi wyrzutami sumienia pomyślałam, że nawet nie przyszło mi do głowy, że może być bardziej zmęczony ode mnie i mieć za sobą cięższy dzień. Nie był z tych, którzy chcą okazywać swoje słabości, nawet te najdrobniejsze. Zmartwiła mnie ta myśl - świadczyła o tym, że kiedyś być może będzie się przemęczał i znosił więcej niż powinien, tylko dlatego, żeby się nie uskarżać.

      Jednym szybkim, płynnym ruchem złapał mnie w kolanach i pod plecami, zaskakując mnie, i usadowił na kocu, po czym dołączył się, nadstawiając ramie. To mnie upewniało w przekonaniu, że lubi, gdy układam głowę w zagłębieniu jego szyi równie mocno jak ja. Korzystając z okazji z radością to uczyniłam i sięgnęłam po termos - w środku zachlupotał brunatny, gorący napój. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.

     Upiłam kilka długich łyków, zakręciłam i odłożyłam pojemnik. Roztarłam ramiona, wciąż było mi chłodno, noce w Buenos były równie zimne, co dni niemal parne. Wyciągnęłam rękę po drugi z koców, León wziął za jeden z rogów i ponieważ miał szerszy zasięg ramion, otulił nas oboje. W przeciągu minuty zrobiło mi się zupełnie błogo i przyjemnie, jak w nagrzanej chmurce, opierając się o tors Leóna. Przy nim czułam się drobna, ale to mi odpowiadało, zwłaszcza że dzięki temu było mi jeszcze wygodniej.

      -No więc? – postanowiłam zacząć trudny temat Julii, kimkolwiek by nie była, chciałam wiedzieć, czemu  tak się wobec nas zachowała.

      -To długa historia – zawahał się. Zabawne, że przynajmniej nawet nie próbował udawać, że nie wie o co chodzi.

      Spokojną jak tafla lustra czarną powierzchnię rzeki bezgłośnie przemierzał jakiś statek osobowy lub jacht. Jasnozłote światła z licznych okien odbijały się w La Placie, przydając jej dziwnego czaru. Powoli znikał za mostem. Panowała tu zupełna cisza, bo trasa nadrzeczna była zbyt wysoko, by docierał tu zgiełk aut.

     -Opowiedz ją więc.- Oboje staliśmy się senni, świat wokół wydawał mi się coraz bardziej surrealistyczny i rozmyty. – I nie zastanawiaj się, ile chcesz mi powiedzieć, León. Ja mówię ci wszystko.

      Minuta, dwie, pięć minut ciszy, podczas której zbierał się w sobie lub zastanawiał, jak z tego wybrnąć. Miałam pewne podejrzenia, ale nie zamierzałam się z nimi obnosić, dopóki sam z siebie czegoś nie wydusi. Po rzece pomknął podmuch wiatru, głaszcząc mnie po twarzy, jednak zbyt słaby, aby mnie otrzeźwić. Drzewa i krzaki zaszumiały, jakby przypominając mi, że dawno powinnam być w domu, we własnym łóżku. Pomyślałam o tacie, o tym, że zapewne już byłam spóźniona. Jak przez mgłę zdałam sobie sprawę, że León coś mówi, ale to było jak szept z sąsiedniego pokoju zza ściany, niezrozumiały i zbyt cichy, by wychwycić jego treść. Opadłam w słodką, czarną nicość, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi na zadane pytanie.

_____________________
*cuando me voy, jak to wyglądało w mojej głowie; *LINK*, oczywiście biorąc pod uwagę wyłącznie piosenkę, nie okazję.




12 komentarzy:

  1. Zastanawiam się, jakim cudem nie ma tu żadnego komentarza, skoro już dwa tysiące osób odwiedziły stronę. No to będę pierwsza. A rozdział oczywiście fenomenalny. Ta niezwykła, niepowtarzalna atmosfera wieczoru przy ognisku otula wszystko, iskry strzelają, gwiazdy świecą, a elektryczność ciąży w powietrzu i między bohaterami. Świetna sceneria, delikatne dźwięki muzyki gitarowej, przyjemne ciepło ognia. Po prostu bajka, w którą można się naprawdę wciągnąć, przekraczając granicę między światem realnym a fikcyjnym. I nowe postacie zamiast utartych schematów, i tyle pytań, i to napięcie... Będę czekać na więcej z wielką niecierpliwością.

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne ;) Są 3 blogi z tak wyjątkowymi opisami:
    ten
    http://powod-do-milosci.blogspot.com/ - Wioloczur
    http://violettiny.blogspot.com/ - Monessa Neves

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem pod wrażeniem twojego stylu pisania, wcześniej nie pisałam komentarzy, bo jestem leniwa, ale przy następnym rozpiszę się bardziej, gdyż teraz mam zero weny na komentarze. ;)

    Zostałaś nominowana do Liebster Blog Awards na moim blogu!
    http://violetta-leonetta.blogspot.com/2013/08/liebster-blog-awards.html
    Gratuluję!

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Julia. :)

    P.S. Proponuję usunięcie weryfikacji obrazkowej w ustawieniach komentarzy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. No, bo jakby to powiedzieć... Cześć :)
    Jestem onieśmielona tym rozdziałem, więc nie będzie anegdotek z mego życia osobistego, jak to robię pisząc inne komentarze. Głównie u Magdy i Julki, a i u Zuzi też.
    No więc do rzeczy...
    Po pierwsze od razu kiedy zaczęłam czytać poczułam się, jakbym w jakiś magiczny sposób nagle znalazła się na tej plaży, wpatrując się w grupkę ludzi siedzących przed ogniskiem i obserwując wydarzenia. Może nawet biorąc w nich udział jako Violetta. Wszystko napisałaś tak dokładnie, oddając atmosferę wieczoru, że aż zapiera dech w piersiach! Cudo, Mileno, cudo.
    Jak to ja - Naximaniaczka - od razu zaczęłam się zastanawiać CO się stało i sądzę, że będzie mnie to dręczyło do czasu aż dodasz nowy rozdział. A dodasz niebawem, czyż nie? Pięknie utworzyłaś taką tajemnicę wokół nich, że aż człowiek chce wiedzieć O CO CHODZI!
    Przynajmniej ja chcę. Noooo...
    Julia. Osoba wykreowana niesamowicie. Tajemnicza zdeczka, ale od razu na pierwszy rzut oka odpychająca, czuć po prostu, że jest z nią związane coś więcej, zresztą sama to potwierdzasz.
    Bójka dziewczyn była genialna! Camila kontra Julia - I like it ^^
    No, cóż więcej mogę powiedzieć...
    Że rozdział był genialny i nie rozumiem w jaki sposób masz tylko 3 ( z moim 4) komentarze?! :O Jestem OBURZONA! To niedorzeczne, tyle ci powiem. Ale ludzie są leniwi, nie chce im się. Mnie też się często nie chce. No, ale miało być bez opowieści o moim życiu.
    Nie mogę nic więcej dodać,
    Rozdział był cudowny i niesamowity (już mówiłam,że genialny również) i czekam na następny!
    To tyle od Carmen Elizabeth.

    A teraz trochę od KeThY
    -Braaak nam Cię na forum :(
    -Tylko żartowałam z tym tematem z filmweba!
    -Uwielbiam Ciebie, twoją twórczość i wszystko!
    -Nie wysłałam ci nic, bo nic nie jest tego godne. Przykro mi ^^

    Masz tutaj coś: few-stories-b-life.blogspot.com
    Dziwne, bo ja tak nie piszę, ale miałam fazę. Jak skończę to coś, co piszę specjalnie, żeby ci wysłać to może podrzucę. Ale nie gwarantuję. Poza tym to potrwa dłuuugo...

    Z uniżeniem Twej cudowności!
    Sarra (to takie podsumowanie KeThY i Carmen E.)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż za epopeja :D:D najdłuższy blogowy komentarz, jaki widziałam ever. Cóż mogę powiedzieć, słodzisz lepiej niż cukier :D:D

      Usuń
    2. Oj, ale chyba się nie gniewasz? Lubię pisać długie komentarze jak mam o czym je pisać :P A ty rozdział wrzucaj, bo 2 tygodnie już nie ma nowego, cukiereczku ^^ Hihi, żartuję, to ja tu jestem słodka :D Sorry, faza poobozowa ;*

      Usuń
    3. wrzucę trzeci jak napiszę 5

      Usuń
    4. żeby nie kazać następny raz czekać tyle czasu

      Usuń
  5. To jest bezbłędne, aż brak mi słów. Nic dodać nic ująć. Mogę powiedzieć tylko jedno - czekam na next :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Wiesz, ktoś mądry kiedyś powiedział, że do wszystkiego trzeba dojrzeć. Ja dzisiaj postanowiłam ustosunkować się do tej wypowiedzi. Zacznę więc od początku. Milens, na Twojego bloga trafiłam już dawno temu, jakoś w lipcu, ale to nieistotne, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Wtedy nie posiadałam jeszcze konta i dlatego nie skomentowałam. Później znów odwiedziłam Twojego bloga i ponownie przeczytałam historię, niestety wtedy nie umiałam wyrazić tego co czułam po przeczytaniu, chyba nie byłam wystarczająco...dojrzała, nie wiem, czy to właściwe słowo, chyba bardziej pasuje mi tutaj gotowa. Tak, nie byłam gotowa. Wczoraj natomiast przegadałam bloga Violetta Polska, na którym jesteś jedną z administratorek (nie wiem, jak Wy to określacie, ale wiedz, że nie chciałam w żaden sposób Ci tym ująć, moje chęci były jak najlepsze). I przypadkowo natknęłam się na pytanie, na które ja zbierałam się od dłuższego czasu, ale zawsze, z niewiadomych powodów, rezygnowałam. Otóż ktoś zapytał Cię, czy będziesz dalej prowadziła tego bloga. Twoja odpowiedź była twierdząca, co wywołało ogromny uśmiech na mojej twarzy i jakże wielką radość w moim sercu. Tak więc dzisiaj znów powróciłam do Twojej historii, bo do trzech razy sztuka...

    Chociaż czytałam ją trzy razy to za każdym kolejnym docierała do mnie ze zdwojoną siłą. Za każdym razem dostrzegałam coś nowego, coś co wcześniej umknęło mojej uwadze i jestem pewna, że kiedy znowu ją przeczytam, znowu coś takiego zauważę. Nie wiem co mam powiedzieć, bo ona wciąż jeszcze do mnie dociera. Sposób w jaki to wszystko opisujesz sprawia, że zupełnie zwyczajne sytuacje stają się magiczne. Naprawdę nie wiem jak Ty to robisz. Czytając każde słowo Twojego opowiadania, dostrzegam jego piękno, niezwykłość każdej, nawet najdrobniejszej rzeczy. Nie mam pojęcia od czego zacząć, w co włożyć ręce, bo wciąż czuję się trochę zagubiona i dochodzę do siebie. Wszystko to było takie...takie...niesamowite...

    Ta historia jest inna od pozostałych, więc nawet nie mam z czym jej porównać, nie do końca umiem opisać moje uczucia. Ogólna koncepcja nie jest mi jeszcze do końca znana, bo przeczytałam o jakimś styczniu, później o wakacjach, rozpoczęciu nowego roku? Tak mi się wydaje, jednak jeśli zrozumiałam coś opatrzenie przez moją głupotę, proszę, wybacz mi to ;) Tak, chyba najlepiej będzie zacząć od początku. Chciałabym opisać wszystko co działo się w pierwszym rozdziale, ale chyba jednak tego nie zrobię. Dlaczego? Już mówię. Nie jestem do końca pewna, czy znam tyle słów. Dlatego tez wybiorę sobie jedną scenę do głębszej analizy, scenę, która wzbudziła we mnie najwięcej emocji. Spotkanie Violetty i Leona po tak trzech tygodniach rozłąki. On ubrany w elegancki garnitur, ze starannie ułożonymi włosami, ona w pięknej białej sukience, która jest pamiątką po jej mamie. I nagle ten moment, moment, w którym ich spojrzenia krzyżują się. Jest magiczny. Pokonują dzielącą ich odległość, a czas...czas jakby stanął w miejscu. Nie liczy się nic, ani nikt poza nimi. Nawet biznesmen, którego nazwiska nie będę przytaczać, ponieważ nie chcę niczego przekręcić. Mężczyzna, który może mieć ogromny wpływa na ich przyszłość. Jednak oni są młodzi, zakochani, nie widzą poza sobą świata. To tak jak powiedziałaś, jakby spragnionemu dać wody. Najbardziej jednak urzekło mnie to jak Leon opisywał Violettę. Od samego początku jestem ogromną fanką Leona, kocham go bez pamięci. Ale jego obraz wykreowany przez Ciebie...to ideał, rycerz bez skazy. Sposób w jaki mówił o Violetcie, o tym ile dla niego znaczy, o swoich uczuciach względem niej...nie wiem, po prostu nie wiem co powiedzieć. Powtórzę się, ale co tam ;) NIESAMOWITE!!! I to przez wielkie N, ale to pewnie zauważyłaś.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ramalo mający na głowie coś w stylu Joe'go Dirta'a. Chyba nigdy tego nie zapomnę. Rafa - cudowny prezent, który Violetta dostała od Leona. No i oczywiście kolacja ,,biznesowa". Tu również postanowiłam się trochę rozpisać. W fenomenalny sposób opisałaś wszystkie kryteria, które selekcjonują ludzi w ówczesnym świecie, wnoszą pewnego rodzaju podziały. Bo teraz tym, co najbardziej się liczy jest nasz stan majątkowy i nasze pochodzenie. To smutne, ale prawdziwe. Przecież to wcale nie świadczy o naszej wartości i o tym, jacy jesteśmy...

      Teraz może pozwolę sobie przejść do kolejnego rozdziału. Pierwszym co w tej części zwróciło moją uwagę, było osadzenie akcji. Wieczór, plaża, piękne wybrzeże La Platy, światła odbijające się w wodach zatoki. Ja naprawdę nie wiem jak Ty na to wpadałaś. To jakiś geniusz, istny geniusz. Niby mogłoby się wydawać z deka banalne, zwyczajne, ale nie, wcale takie nie jest. Bo właśnie ta zwyczajność, nadaje mu niezwyczajny charakter. Czy to co przed chwilą napisałam w ogóle miało sens? Nie mam pojęcia, ale przekaz był taki - CUDOWNE! Uwielbiam ten klimat.
      Dla mnie również w tym rozdziale byli głównie Leon i Violetta, tak głównie oni. To jak on ją obejmował. Trochę jakby chciał chronić ją przed całym złem tego świata. Takie ja odniosłam wrażenie. To jak ona kładła głowę w zagłębieniu na jego szyi. To było urocze. Nie wiem, czy słowo ,,urocze" nie jest zbyt banalne do określenia czegoś co wyszło spod Twojej ręki. Dlatego przepraszam, jeśli w jakiś sposób Cię obraziłam.Ciekawi mnie jaka sytuacja zaszła pomiędzy Leonem i Julią, której w pewien sposób udało się zaintrygować moją skromna osobę. Nie, nie polubiłam jej, bo jej chyba nie da się lubić, ale jestem piekielnie ciekawa tego wątku.
      Jednak znowu tym co urzekło mnie najbardziej była scena Leon i Vilu -sam na sam. Tu moją uwagę przyciągnął opis dłoni Leona w wykonaniu Violetty (znowu nie wiem, czy dobrze ujęłam, to co chciałam powiedzieć, ale mam nadzieję, że rozumiesz). To było wyjątkowe i jak dla mnie miało jakiś ukryty sens. Może wydać Ci się to dziwne, ale tak właśnie było. Dla mnie Leon od zawsze poświęcał się dla Violetty dużo bardziej niż ona dla niego, zawsze przy niej był. Twoja Viola mnie nie irytuje, a to bardzo duże osiągnięcie, w moim przypadku. Bo ja zawsze uważałam, ze ona nie docenia Leona nawet w 1/1000000 tego, jak on by na to zasługiwał. On ciągle przez nią cierpiał, wcale na to nie zasługując. A u Ciebie tak nie jest. Violetta wie, czego chce i docenia to co ma. I to właśnie jest PIĘKNE. Chyba jeszcze nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie spotkałam się z czymś takim.To było niesamowite.
      Aczkolwiek w tym rozdziale było więcej rzeczy, które mi się ogromnie podobały. Camila i jej zawziętość i nieustępliwość - świetne oddanie jej charakteru. Zagubiona Natalia, którą tak bardzo uwielbiam. Zawsze pomocna Francesca. Przepraszam za pominięcie tylu wątków.

      Usuń
    2. Podsumowując, z tego miejsca chce przeprosić za mój komentarz, który w żadnym stopniu nie oddaje mojego zachwytu Twoim opowiadaniem, bo to chyba jest niemożliwością. Wszystko było takie NIESAMOWITE! Nie wiem, nie wiem sama. Chyba wciąż jeszcze jestem zagubiona. Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejne cudo, bo nowy rozdział w Twoim wykonaniu może być jedynie lepszy od tego obecnego. Jeśli to wgl możliwe. Przy Tobie to ja z moimi wypocinami mogę się jedynie schować, a najlepiej zakopać głęboko pod ziemią. ale nie o to tu chodzi.

      Pozdrawiam i życzę weny - wciąż onieśmielona Diana <3

      P.S. Świetny szablon, a to zdjęcie Leona i Violetty sprawiało, że wszystko było jeszcze bardziej magiczne *.* Świetne połączenie dwóch gałęzi sztuki, bo to co tutaj stworzyłaś niewątpliwie i bezapelacyjnie można sztuką nazwać :)

      Usuń