Violetta
Ogień
trzasnął przyjemnie, kiedy ktoś wrzucił do ogniska suchą deskę, buchając w
twarz miłym wobec chłodu nocy żarem. Wszyscy przywieźli przynajmniej trochę
drewna na opał, ze starych szop, rozebranych mebli czy po prostu z domowej
graciarni, oprócz mnie, bo dowiedziawszy się w ostatniej chwili jedyne co
mogłam zrobić, to poprosić Ramallo, żeby pojechał i kupił, co byłoby kompletnym
absurdem. Nasz ogrodnik umiał gospodarować takimi rzeczami, więc nigdy nie
leżały z boku.
Szybko
zapaliłam się do idei tego spotkania. Właśnie jak co roku, w ostatni dzień
wakacji odbywało się tu Ognisko Studia, na plaży przy brzegu La Platy, będącej
od wschodu błękitną granicą Buenos Aires. Była to niepisana tradycja szkoły, z
zaklepanym sobie jednym konkretnym miejscem pod głównym mostem wyjazdowym z miasta,
tak aby łatwo było się znaleźć. Chociaż przeważały starsze klasy;
szósta- nasza obecna, siódma i ósma, dostrzegałam gdzieniegdzie grupy młodszych,
przeważnie skupionych wokół własnych ognisk. Były one rozłożone mniej więcej po
dwadzieścia metrów od siebie, tak że bez trudu można było rozpoznać kto siedzi
przy sąsiednim, ale już nie dało się usłyszeć, o czym tam rozmawiają.
Przy
naszym siedziało niespełna dwadzieścia kilka osób, większość z naszej klasy, kilka
spoza szkoły, znajomych uczniów lub tegorocznych kandydatów.
W tym
roku atmosfera była wręcz świąteczna, ponieważ minęło pięć dni od kolacji z
producentem. Przedwczoraj Angie powiedziała mi, że Terreńo zdecydował się już
oficjalnie na współpracę ze Studiem. Przekazałam przyjaciołom tę wieść, która
obeszła wszystkich jak szarańcza, a kilka godzin później ze szkoły wysłano
maila do wszystkich z powiadomieniem, niedowiarkom potwierdzając prawdziwość plotki. We mnie
wywołało to jednak mieszane uczucia, nieporównywalne do początkowych oczekiwań.
Owszem, przede wszystkim cieszyłam się, ale jak wszyscy uczestnicy z kolacji
byłam nieco zmieszana osobą właściciela kanału Ros5. Ekscentryczny to najlepsze
słowo, jakie mi przychodziło do głowy, żeby go określić. Nie wyglądem- był
ubrany elegancko, typowo biznesowo i z klasą, niemal identycznie jak León,
tylko tyle że jego garnitur był grafitowo szary. W ciągu kilku godzin kolacji
mimo stałych odmów zamawiał nam kolejne potrawy, przez większość czasu będąc
nadspodziewanie otwartym i serdecznym. Kiedy natomiast grzecznie odmawialiśmy
skosztowania znoszonych na stół dań, dosyć niemiłymi spojrzeniami
dawał nam znak, że lepiej, abyśmy jednak zjedli. Jeśli nawiązywał rozmowę z naszą czwórką, to tylko po to, żeby pytać o rodziców, co wywoływało tylko moją
rosnącą irytację, natomiast około dwunastej po prostu spytał Pabla, czy nie
moglibyśmy już sobie pójść . Wobec tego nie miałam pojęcia, dlaczego w ogóle
zapraszał uczniów. Wydawał się skończonym despotą, wyraźnie przyzwyczajonym,
że inni go słuchają, na zasadzie; dopóki nie masz własnego zdania, będzie
wspaniały, hojny i serdeczny. Już po pół godzinie miałam ochotę stamtąd wyjść,
ale nawet nie poruszyłam się; było jasne, że wyjdziemy, kiedy on tego zechce. Nawet
w Divino, tak wykwintnym i drogim lokalu, wszyscy mu nadskakiwali, widocznie
tygodniowo zostawiał u nich więcej pieniędzy niż kosztowała ich godność.
Miliony czyniły cuda. Kolacja pozostawiła więc poczucie niesmaku i
zapchany żołądek. Teraz martwiłam się o ewentualną współpracę, jednak jakkolwiek
by nie było, szansa pozostawała szansą. No i reszta nie poznała go osobiście,
dlatego wszyscy byli rozentuzjazmowani, szczególnie Francesca, a ja nie zamierzałam
jej gasić.
Ludmiła wydawała się co najmniej oburzona
takim obrotem sytuacji, nieprzyzwyczajona do ignorowania jej osoby na tego typu
spotkaniach, jako córka Ludwika Ferro od małego cieszyła się pewnym szacunkiem,
choćby ze względu na fortunę rodzinną. Jednak zanim spróbowała wygłaszać jakieś
opinie na ten temat Terreńo, Naty kopała ją pod stołem, zbywając wściekłe
spojrzenia swojej dawnej królowej znudzonym wyrazem twarzy. Bezsilność Ludmiły przywoływała złośliwy uśmieszek na twarz Leóna, a i ja, chociaż to zupełnie w
moim stylu musiałam przyznać, że bawi mnie to jej zwijanie się z braku pomocy
popleczników. Naprawdę miałam przesyt tej egoistki, byłam przekonana, że przyda
jej się ta lekcja. Zawsze miała ze sobą chór klakierów i ta jej samotność
musiała być kompletnie nową sytuacją. Teraz, żeby zdobywać sojuszników musiała
uciekać się do swojej urody, co po jej ostatnim stałym zestresowaniu wnioskując
musiało być czymś upokarzającym dla „divy”. O ile niedawne plotki były prawdą, już była trzy razy bardziej nieznośna niż zwykle.
Spojrzałam na Natalię. Teraz siedziała na
kłodzie naprzeciwko mojego miejsca, z Estebanem z ósmej klasy, co jakiś czas wybuchając
głośnym, szczerym śmiechem i wymachując rękami w ramach gestykulacji. Od czasu
do czasu przybijali sobie piątki, najwyraźniej świetnie się rozumiejąc, chociaż
nigdy wcześniej nie widziałam ich razem i pewnie raczej już nie zobaczę, bo
dosyć często ostatnimi czasy zmieniała towarzystwo. Maxi też spoglądał teraz na nią, z
jakąś boleścią. Gdyby ktoś nie znał dawnej wersji dziewczyny, pewnie by nie
uwierzył, jak bardzo się zmieniła. Zerwała wszystkie kontakty z Ludmiłą i to
był podstawowy motyw metamorfozy. Nie mam pojęcia, co jej takiego zrobiła,
ale najwyraźniej Ferro przekroczyła jakąś niepisaną granicę, wobec czego
Natalia zdecydowała się przejąć swoje życie we własne ręce i ostatecznie odejść
od protektorki. Podejrzewam, że to była spontaniczna decyzja, skok na głęboką
wodę, bo przez kilka widywałam ją w Restó z wyrazem strachu i dezorientacji na
twarzy, jakby się bała, że zaraz z którejś strony nadleci Ludmiła i jednym
szarpnięciem skręci jej kark. Chciałam z nią porozmawiać, jej widok budził moje
współczucie i chęć pomocy, ale zawsze zbywała mnie jednym zdaniem i odchodziła.
Zdawało się, że bez Ludmiły się topi i nie wie co robić sama ze sobą, skoro
przez lata była właściwie ubezwłasnowolniona przez szefową. A jednak, skutki
tej decyzji były wprost niewiarygodne.
Przede
wszystkim wyzwoliła w sobie zaskakujące pokłady pewności siebie. Maxiego
dopuściła do siebie pierwszego i właśnie wtedy zaczęła się uspokajać,
rozluźniać i zachowywać tak, jak chciała tego ona, a nie według praw, których
respektowania wymagał od niej ktoś trzeci. Stała się sobą, po prostu Natalią, i
przez jakiś tydzień niemal w ogóle nie widywałam Maxiego, bo spędzali ze sobą
mnóstwo czasu. A potem nagle coś się urwało, przyjaciel nic mi nie chciał na
ten temat powiedzieć, a dziewczyna znalazła inne towarzystwo, coraz pewniej
poruszając się wśród ludzi, aż wreszcie talent i szczera, wcześniej zduszona
rozrywkowa osobowość pozwoliły jej skupić wokół siebie własne, szerokie grono
znajomych. To rzecz jasna musiało się nie spodobać Ludmile, jednak do tej pory
nie miałam okazji obserwować jej reakcji. Sądziłam, że od jutra, wraz z początkiem
roku zacznie się ciekawy spektakl, kiedy staną naprzeciw siebie dwie tak różne
charakterem rywalki.
Naty zmieniła też wygląd. Wcześniej, jako przyboczna mogła robić jedynie za tło, a
teraz sama chciała błyszczeć, wybrała nowy styl, coraz odważniejsze i
coraz bardziej kobiece kreacje. Zapuściła też włosy, teraz na plecy opadała jej ciemnobrązowa
kaskada loków, okalających jej twarz i podskakując przy każdym ruchu jak
serpentyny, wywołując tym samym moją zazdrość, bo chociaż ostatnio zapuściłam
włosy do łopatek, daleko im było do tej burzy. Miały błyszczącą, przywodzącą na
myśl modelki z opakowań do szamponetek fakturę i wyraźnie odcinały się na tle
sukienki o słoneczno żółtej barwie. Z jakiegoś powodu nagle jej widok
przypomniał mi o Camili.
Rozejrzałam się za nią, ale oczywiście gdzieś
znikła. Trąciłam Leóna w bark.
-Widziałeś, gdzie poszła Camila?
-Nie, ale Brodueia też nie ma już dłuższy
czas - jego wyraz twarzy powiedział mi wszystko.
-Poszukam jej- już wstawałam, ale złapał mnie
za szlufkę od moich ulubionych ciemnogranatowych jeansów.
-Hej, chyba nie chcesz im… przeszkodzić?-
uniósł brew, w morsko zielonych oczach dostrzegłam psotliwy błysk. Żartobliwe
lekko strzeliłam go po dłoni, którą zaraz zabrał.
-Nie
wszystko złoto, co się świeci, ekspercie - rzuciłam ze śmiechem na odchodne,
ale ledwie odeszłam kilkadziesiąt kroków, zobaczyłam ją idącą jak burza w moją
stronę, tak że biała tunika na ramiączka powiewała za nią jak żagiel,
odsłaniając niewidoczne wcześniej króciutkie szorty. Kilka kroków za Camilą
szedł Broduei, jedyny facet który mógł wyglądać dobrze w żółtych rurkach.
Przyjaciółka zbliżyła się do mnie błyskawicznie, ale zanim zdążyłam się odezwać, uniosła
gwałtownie dłoń, dając znak, żebym nie pytała. Wargi miała zaciśnięte w wąską
kreseczkę a twarz pokrywały purpurowe plamy wściekłości, przeszła obok jak huragan. Obejrzałam za nią, po części zaniepokojona i rozbawiona; przez wakacje zmieniło się wiele rzeczy, ale
na pewno nie wybuchowość Camili. Kłótnie były u niej naturalnym odruchem
obronnym, ciężko jej było powściągać temperament i nie mogłabym się nie martwić
o jej potencjalnego męża z przyszłości. Będzie potrzebował cierpliwości, i to w
kilogramach. Poczekałam na chłopaka, który ciągnął nogę za nogą, z opuszczonymi ramionami, tak że cała jego potężna sylwetka mówiła „zrezygnowany” .
-Dała
Ci do wiwatu, co?- spytałam, przywołując na twarz lekki, jak miałam nadzieję
pocieszający uśmiech. Nie mogłam wiedzieć, o co się pokłócili, ale gdyby to
było coś poważnego, dziewczyna płakałaby, zamiast oczami ciskać pioruny. Kiedy
Broduei dostatecznie się zbliżył, poklepałam go po ramieniu.
-Nawet nie pytaj.- mruknął. Razem wróciliśmy
do naszego ogniska, już z daleka słysząc muzykę gitary akustycznej. Tymczasem
nasz krąg uzupełnił się o trzy osoby; Camilę, Brendę i jakiegoś blondyna,
wysokiego i z jasną, niemal białą cerą. Ostatni raz ten typ urody widziałam w
mroźnej Norwegii, gdzie spędziłam swoje 14 urodziny z powodu interesów taty, tam
raczej trudno się opalić. To właśnie on grał, zabawiając towarzystwo melodią
„Just the way you are’, jedną z moich ulubionych, nieco bez treści, ale
przyjemną dla ucha i urzekającą. Nawet głos miał tej samej barwy co Bruno Mars.
When I see your
face
There’s not a thing that I would change
Cause you’re amazing
Just the way you are
And when you smile,
The whole world stops and stares for a while
Cause girl you’re amazing
Just the way you are
There’s not a thing that I would change
Cause you’re amazing
Just the way you are
And when you smile,
The whole world stops and stares for a while
Cause girl you’re amazing
Just the way you are
Jeszcze
nie zdążyłam go poznać, a już pod wieloma względami przypominał mi Federico. Śpiewając
nie tracił nawet na chwilę tego błysku w oczach, przy czym natychmiast zwracał
na siebie uwagę wszystkich dziewczyn. Wróciłam na swoje miejsce na twardej
ziemi bliżej przyrzecznych krzaków. Klapnęłam na niebieskim kocyku w pasy,
który Olga wyciągnęła mi skądś w ostatniej chwili, między Francescą a Leónem.
Otuliłam się szczelniej cienkim sweterkiem, żałując, że nie wzięłam czegoś
grubszego i wyciągając dłonie do gorącego centrum tego niewielkiego
zgromadzenia. Zerknęłam na blondyna z pewnym zaciekawieniem. Na pewno nie
widziałam go wcześniej w mieście.
-Nie znam go.-
rzuciłam do Leóna tonem skrywającym pytanie, wyraźnie wyrywając go z jakiegoś
zamyślenia, bo wpatrywał się nieobecny gdzieś ponad głowami reszty.
Rzucił mi szybkie
spojrzenie, którego nie zrozumiałam, jakby zdezorientowane.
- Ten typ co gra? Po prawdzie, nie mam
pojęcia - podrapał się w kark, jakby wracał myślami do siebie z dalekiej
podróży. Zastanowiłam się, co tak szybko i skutecznie wprowadziło go w
zadumanie, no i dlaczego odpowiedział na niezadane pytanie, jakby nie usłyszał, co mówiłam.
Wpadłam na pomysł i wstałam, rzucił mi
pytające spojrzenie widząc że gdzieś się wybieram, ale za moment i tak miał się
przecież dowiedzieć. Podeszłam do chudego, wysokiego blondyna, który właśnie
skończył ostatni refren i kucnęłam obok. Oczy barwy lila spojrzały wyczekująco.
-Violetta-
oznajmiłam, uśmiechając się najuprzejmiej jak mogłam, wyciągnęłam dłoń.
-Antonio, dla znajomych Toni - potrząsnął
nią w luźny, przyjacielski sposób, wywołując na mnie pozytywne wrażenie.
Zauważyłam, że na szyi ma zawiązany rzemyk. Gdyby nie brak akcentu, założyłabym
się o wszystko, że jest Kanadyjczykiem.
-Jasne -
rzucił lakonicznie i podał mi instrument, z lekkim zawahaniem, jakby to był
jego organ wewnętrzny. Kiedy ruszyłam na swój koc i obejrzałam się, wydawał się
zaskoczony faktem, że sobie gdzieś z nią poszłam, ale tylko otwierał i zamykał usta
jak ryba, nic nie mówiąc. Dwie sekundy później podawałam ją mojemu chłopakowi.
Paliła mnie chęć, by usłyszeć wreszcie, jak
gra. Nie miałam tej przyjemności od ponad miesiąca. Kiedy się zawahał, zerkając
zdziwiony na Antoniego, ostentacyjnie wydęłam wargi. Uniósł brew i przejął z
mojej dłoni chłodną w dotyku szyjkę, podpierając sobie instrument na zgiętym
kolanie. Błyskawicznie dostroił go i odwrócił do mnie.
-Dalej.- ponagliłam
- Natychmiast.
Obdarował mnie
szerokim uśmiechem, palce szybko przemknęły po strunach, wywołując kilka
pierwszych akordów.
-Wybierz coś.
Natychmiast w umyśle
pojawiła mi się melodia Cuando me voy, i taki też wyrok ogłosiłam.
Westchnął i wygiął szyję, patrząc w ciemne
niebo, jakby widział na nim potrzebne nuty. Padły pierwsze dźwięki*, krąg
wypełnił się szeptami, które niemal natychmiast ucichły. Wzrok wszystkich
skupił się po tej stronie ogniska.
Cuando me voy me quieres seguir,
Cuando yo estoy tu te quieres ir.
Dame el motivo de tu temor,
Dame tu amor.
Todo es como
tu y yo,
Solo dame una razón...
Solo dame una razón...
Uwielbiałam słuchać jak gra. León miał niezwykły talent do
wszelkich instrumentów, którego by nie tknął, dźwięki łasiły się do niego same,
przymilnie wpływając pod palce, zupełnie jakby tylko czekały, aż je wyzwoli. Miał
też piękne dłonie; duże, ale pełne gracji i lekkie, męskie i niepozbawione
odgniotków po wewnętrznych stronach, mówiących, że nie boi się też pracy i
wysiłku. Jednak dzięki długim, smukłym palcom pianisty, mi zdawały się przede
wszystkim delikatne i cenne. Był muzykiem z krwi i kości, i kiedy przesuwał
nimi po strunach, uzupełniając melodię swoim głosem, tworzył magię, a ja z
łatwością dawałam się oczarować.
Zresztą
nie tylko ja. Większość dziewczyn z okręgu teraz kiwało się w rytm, zasłuchane,
niektóre po prostu się gapiły z wyrazem zauroczenia obejmującym rysy jak ramki.
Nic dziwnego, wziąwszy pod uwagę przekaz Cuando me voy, jeszcze w tej cichej,
magnetycznej wersji, ale natychmiast poczułam ochotę, żeby położyć mu dłoń na
kolanie, tylko po to, aby zaznaczyć, że MOGĘ. Na moja szczęście równie szybko
zdałam sobie sprawę, jakie by to było dziecinne i małostkowe, w dodatku by go
rozproszyło. Minęło już pięć dni, spędziliśmy razem mnóstwo czasu, a ciągle nie
mogłam się tym nacieszyć i zdarzało mi się zachowywać wręcz irracjonalnie, typu
rzucać groźne spojrzenia wobec przyglądającej mu się zbyt długo kelnerki, aż
sama później nie mogłam uwierzyć, że zachowuję się w ten sposób. Na szczęście
León zbywał tego typu rzeczy uśmiechem i odciągał moją uwagę od tego, wywołując
myśli zgoła innego rodzaju.
Wybrzmiała ostatnia nuta, trochę oklasków,
natychmiast w okręgu jak podmuch wiatru poniósł się szmer rozmów. León
przechylił się do Antonia, oddając mu gitarę. Rzucił mi szybkie spojrzenie,
uśmiechnął się z jakąś przekorą i przyciągnął do siebie, pozwalając żebym
oparła się o niego układając mu głowę na ramieniu, pocałował mnie w czoło i
odwrócił się do Brodueia, zaczynając z nim rozmowę.
I tak przemijały nam kolejne kwadranse,
przyjemnie i bezczynnie. Kiedy jednak sprawdziłam zegarek, wiedziałam, że zaraz
trzeba będzie się zbierać; dochodziła godzina 23 a nie chciałam nadwerężać
zaufania taty. Wyprostowałam nieco zdrętwiałą nogę, przy okazji kopiąc
zaczepnie w udo Francescę, która podniosła wzrok znad swojego parującego termo
kubka z kawą. Aromatyczny zapach teraz dotarł do mnie z całą swą mocą. Fran wydawała się zmęczona, prawdopodobnie gdybym już szykowała się do powrotu,
zabrałaby się ze mną i jeszcze pierwsza usadowiła w aucie.
-Tak
Violu, wiem, że nie jesteś normalna - oznajmiła pobłażliwie, najwyraźniej
rozbawiona sposobem, w jaki zwróciłam jej uwagę. Cóż, przynajmniej wróciło mi
krążenie w nodze. Obciągnęła sobie na dłonie rękawy dzierganego szarego
kardigana, zapewne prezentu od babci z Włoch. Pożałowałam, że nie byłam na tyle
rozsądna, żeby sama wziąć coś takiego z domu. Robiło się coraz zimniej, w
dodatku komary dawały się we znaki. Nagle poczułam przemożną ochotę na
pieczoną kiełbaskę, te jednak skończyły się blisko dwie godziny temu.
-Wyglądasz, jakbyś już jedną nogą była w
łóżku- rzuciłam, wyciągając jej z ręki kubek i upijając spory łyk przyjemnie
rozgrzewającego napoju.
-I tak mam na sobie więcej ubrań jak ty-
przekomarzała się, wywołując tym mój bardzo krzywy grymas na twarzy.
-Nie
wystarczy Ci, że jest mi zimno? Zresztą, jak mi będziesz dokuczać, wypiję wszystko
– zagroziłam. Jedyną reakcją Fran było sięgnięcie do torby, z której wyłonił
się drugi, identyczny termo kubek. -Widzę, że jesteś uzbrojona - parsknęłam w
swój, szukając tematu, bo męczyły mnie rozmowy o niczym. Temat przyszedł sam,
wraz z ponownymi dźwiękami gitary. Zobaczyłam, jak Toni dostroił swój
instrument i zaczął grać coś, czego nie znam, może własną kompozycję. - Znasz
go? – spytałam, skinąwszy głową w odpowiednim kierunku.
Niespodziewanie dziewczyna spąsowiała jak róża.
-Tak,
my…- uciekła wzrokiem, patrząc wszędzie tylko nie na mnie, jakby szukała
wskazówek.- My kiedyś byliśmy parą, ale to…- urwała w pół zdania, patrząc na
coś za moimi plecami. Natychmiast poczułam, że León się spiął, jakby miał na znak miał zerwać się na nogi. Obróciłam się.
Do ogniska właśnie zbliżyła się jakaś
dziewczyna, otoczona kaskadą prostych, sięgających niemal do pasa ciemnych
włosów, opływających ramiona jak woda. Wydawała się w moim wieku, maksymalnie rok starsza. Zawiązana nad pępkiem biała koszula
ukazywała idealnie płaski, opalony brzuch a szorty niemal tak krótkie jak
majtki dodatkowo optycznie wydłużały długie i zgrabne nogi, chociaż mogłabym
się założyć, że gdy się schyli, będzie jej widać pośladki. Jednak uwagę
zwracały przede wszystkim oczy, tak intensywnie niebieskie, że na tle ciemnej
cery dawały niesamowity, nieco niepokojący efekt dwóch latarek wyzierających z
kształtnej twarzy. Od razu przyciągnęła uwagę znacznej części chłopaków w
naszym gronie, nawet Maxi na chwilę przestał wzdychać do Naty. Na ten widok coś
wielkiego, śliskiego i zimnego zruszyło się we mnie; była nieprzeciętnie piękna
i nie mogłam temu zaprzeczyć, a dodatkowy niepokój wywoływała we mnie reakcja
Leóna; śledził wzrokiem każdy jej krok. Dopiero po chwili ze zdumieniem
odkryłam, że jest boso; nie miała na stopach nawet japonek, zostawiała więc za
sobą szlak wąskich odcisków.
Wtedy zauważyłam, że Natalia jako jedna z
nielicznych nie patrzy się na nowo przybyłą, tylko na Maxiego, z wyrazem
bezsilnej złości zagryzła wargę, zamknęła oczy i otworzyła je, zupełnie jakby
się spodziewała, że w między czasie przestanie się gapić na obcą dziewczynę.
Najwyraźniej sądząc, że nikt nie zwraca na nią uwagi, obserwowała go przez
moment z niejakim żalem. Jeśli coś do niego czuła i była zazdrosna, czemu sama
ciągle flirtowała na jego oczach, zamiast do niego podejść i porozmawiać? Dlaczego sam Maxi też nie próbował? Ich zachowanie stawało się dla mnie
irracjonalne i wiele bym dała, żeby dowiedzieć się, na czym polegały ich
kłopoty, żeby jakoś pomóc. Sama jeszcze kilka miesięcy temu miałam kłopoty z porozumieniem
się z Tomasem, i na własnej skórze przekonałam się, ile bólu to
może sprawiać.
Nieznajoma
przysiadła między Brendą a Camilą, wywołując tym samym u tej drugiej grymas
niesmaku. Zdumiona patrzyłam, jak zsuwa się z tamtego miejsca i zajmuje
skrawek naszego koca po prawej stronie Fran. Jej reakcja była dla mnie
niezrozumiała, jednak nie miałam teraz czasu ani chęci zastanawiać się, czy to
z powodu jej ogólnie złego nastroju, czy może czegoś innego, w każdym razie
przybyła nie wyglądała na urażoną.
-Julia!-
zawołał Esteban, jak na widok nie widzianej przez długie miesiące przyjaciółki.
– Pusto bez Ciebie w studiu. – jego szeroka, ciemna twarz przejawiała pewien
respekt do dziewczyny.
W naszej szkole jej na pewno nie widziałam, więc już całkiem długo musiał żyć z tą pustką. Od ręki odnotowałam fakt, że chodziła do Studia- to już stanowiło jakiś trop w zdobywaniu informacji, spokojnie można było podejrzewać, że dziewczyny coś o niej wiedzą, a już na pewno Camila.
W naszej szkole jej na pewno nie widziałam, więc już całkiem długo musiał żyć z tą pustką. Od ręki odnotowałam fakt, że chodziła do Studia- to już stanowiło jakiś trop w zdobywaniu informacji, spokojnie można było podejrzewać, że dziewczyny coś o niej wiedzą, a już na pewno Camila.
-Ja
też za tobą tęskniłam- odparła przymilnie i coś we drgnęło- jej sposób mówienia
był w jakimś stopniu przesłodzony, czuło się od niego fałszem, maskowanym jak
jad żmii w cukierkach. Mój intuicyjny system ostrzegawczy bił na alarm. - Za
wami wszystkimi.
Rozejrzałam
się po obecnych, większość zdawała się tego nie dostrzegać, jednak przynajmniej
kilka osób patrzyło na Julię z lekko skrzywiona. Zastanowiło mnie, czy ci od
razu wyczuli w niej fałsz, czy może mieli szansę przekonać się o nim w
praktyce.
Brenda
pochyliła się do przodu aby lepiej widzieć twarz towarzyszki, wyraźnie pożerała ją ciekawość. Krzywo obcięta grzywka jak zawsze wpadła jej do oczu, z nerwowym gestem szybko odgarnęła ją na bok.
-Proszę, powiedz mi, o co chodziło z twoim odejściem- zaczęła błagalnie, jakby
od tego pytania przynajmniej zależało jej życie.
-Dlaczego
odeszłam? – uśmiechnęła się sennie, imitując pogrążanie się w myślach. Nie
mogłam pojąć, jak ludzie wokół mogą nie dostrzegać tej słabej gry. – Cóż,
czasem przychodzą w życiu momenty, kiedy z czegoś trzeba zrezygnować, na rzecz
innych. – westchnęła co najmniej tak, jakby tajemniczy wypowiedź odnosiła się
do faktu, że trzykrotnie zginęła za wolność ojczyzny. I wtedy
tajemniczy powód stał się mniej tajemniczy.
Spojrzała znacząco na Leóna jakbym była
przezroczysta, skupiając intensywne, niebieskie spojrzenie na jego twarzy, z
pełnym zadowolenia półuśmieszkiem. Przejawiał on jakąś psotliwość, uniosła wyregulowaną brew
jakby chciała go sprowokować do działania, rzucić mu rękawicę. Miałam
ochotę wstać i zrobić coś, nie wiem, cokolwiek, stanąć na linii ona-León,
szarpnąć nią, albo po prostu odejść, działała na mnie w ten niewyjaśniony
sposób, przez co zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno ze mną wszystko w
porządku.
Poczułam na ramieniu, że León mocniej
przyciągnął mnie do siebie tą ręką, którą wcześniej obejmował, jakby znał
moje zamiary na trzy sekundy zanim w ogóle o nich pomyślę. Obróciłam głowę,
żeby dobrze widzieć jego twarz licząc, że coś z niej wyczytam i odnajdę się w
tej coraz dziwniejszej sytuacji. Nawet nie patrzył w moją stronę, odpowiadając
wzrokiem na niemą zaczepkę Julii, zupełnie jakby w myślach toczyli jakąś bitwę.
-Co
tam? – niespodziewanie zwróciła się bezpośrednio mnie. To mnie lekko
wytrąciło z równowagi. Nie mogłam widzieć siebie, ale dałabym głowę, że
zrobiłam tylko rybie oczy, nie wiedząc co odpowiedź i - jak się domyślam -
wyglądając jak ktoś niewielkiego ilorazu inteligencji. Przypomniałam sobie o
istnieniu tak zwanych dobrych manier.
-Violetta - rzuciłam lekko spięta. – Tzn, mam
na imię Violetta. A ty Julia - wydukałam jak dziecko, coraz bardziej zażenowana.
Sytuacja robiła się niezręczna.
Zrobiła dziubek z ust i zmrużywszy wrednie
oczy, wyrzuciła z siebie głosem, jakby gaworzyła z niemowlakiem;
-
Ooo jak ładnie, wiemy jak mamy na imię. – zdecydowanie poważniej,
stwierdziła chłodno już wprost do Leóna - ładna,
ale rozumu za grosz. Naprawdę, myślałam że celujesz wyżej.
-Dość
– warknął zaskakująco jak na kogoś spokojnego, nagle jasnym było dla wszystkich, że
nie żartuje.
Skrzywiła
się, ale nijak tego nie skomentowała. Obróciła się do Dolores, jednej z
licznych dawnych miłości Maxiego i poprosiła o coś cichym głosem. Dolo podała
jej plastikowy kubeczek i butelkę ze słodką, czerwoną oranżadą z zapasów pozostałych po małej ogniskowej uczcie. Nalała sobie nieco napoju, w ogóle przestała patrzeć w naszą stronę. Ulga spłynęła po
mnie i nieco uspokoiła, sytuacja na moment wróciła do normy. Camila przesunęła się
za mnie i Francescę, wyciągając nogi między nami do źródła ciepła, westchnąwszy
z zadowoleniem.
-Kto to w ogóle jest? - nie mogłam wytrzymać dalszej niewiedzy.
-Flądra
- rzuciła zdawkowo Camila, nadymając policzki.
Temat rozmowy spojrzał na nas, coś w jej oczkach zabłysło i podniosła
się. Moja dzika przyjaciółka nie poruszając szyją śledziła ją wzrokiem
drapieżnika. Julia przeszła za plecami osób oddzielających ją i mnie, wciąż w
dłoniach ściskając plastikowy kubeczek. Kiedy znalazła się tuż za mną,
obróciłam się i zobaczyłam, jak ugina nadgarstek, spodziewając się tego
gwałtownie uchyliłam, chociaż zbyt późno
Camila błyskawicznie obróciła się i pchnęła dziewczynę w kolano, tak że
zachwiała i wymachując rękami upadła na plecy, wzbijając tuman kurzu i
rozchlapując wokół krople oranżady. Kiedy usiadła, plując, jakby nałykała się piachu, zwróciła uwagę na swoją białą bluzkę.
Widniała na niej ogromna czerwona plama, zaprawiona mnóstwem maleńkich
brązowych kropeczek, drobinek piasku przylegających do wilgoci w wyniku upadku, część kosmyków
także padło ofiarą ataku słodkiego napoju. Egzotyczne rysy wypełniły barwy od czerwieni
po fiolet, i po raz pierwszy dziś jej wyraz twarzy przekazywał prawdziwe
uczucia. Mianowicie wściekłość.
-Pora wymyślić coś nowego, flądro - prychnęła pogardliwie Camila. Julia
wydała z siebie trudny do określenia dźwięk, coś między parsknięciem a jękiem,
i miotając iskry odeszła parę kroków dalej. Klapnęła i sprawdzała, jak bardzo zlepione ma włosy. Przy rozdzielaniu końcówek dobiegł
mnie taki jęk, jakby wsadziła je co
najmniej do puszki z klejem do tapet, tymczasem Esteban i jeszcze jakiś chłopak z Brendą
podnieśli się i sycząc na Camilę ze złością, odeszli na bok do koleżanki. Natalia
nagle znów wydała mi się zagubiona, zupełnie jakby chowała się za szafką, a
szafka nagle gdzieś sobie poszła. Tylko
przed kim się ukrywała? Przed samą sobą?
- Aj
dzięki Cami!- uścisnęłam mocno dziewczynę.
- To
był mały rewanż - odparła, zadowolona. – I mówiąc mały mam na myśli mały. Kto pod kim dołki
kopie…
León złapał mnie za dłoń, ściągając moją uwagę.
-Może pójdziemy jeszcze na plażę? – spytał spokojnie, ale wyczułam w
głosie lekką nerwowość, jakby chciał stąd odejść możliwie najszybciej, nie
czekając na dalszy rozwój sytuacji. Posłusznie skinęłam głową i kiedy stawałam na nogi,
cisnące się do ust ciężkie ziewnięcie uświadomiło mi, jak bardzo jestem
zmęczona.
Szybko zostawiliśmy za sobą znajomych i skierowaliśmy kroki do srebrnego
SUV’a, którego León pożyczył od ojca, wyglądającego raczej na własność młodego kawalera
niż ojca statecznej rodziny. Zamrugały światełka kiedy otworzył pilotem automatycznym zamki
i z tylnego siedzenia zabrał dodatkowe koce i termos. Przypomniałam sobie, że
chciałam zebrać ze sobą kubek z herbatą, ale zapomniałam o tym. On pijał tylko
czarną espresso jeżeli już, ale znając go, nietrudno było mi się domyślić, który napój
jest w środku.
Wybraliśmy miejsce na najdalszym odcinku plaży, kilkanaście metrów od
brzegu. León rozłożył koc na piasku i uśmiechnął się do mnie ze znużeniem. Z
lekkimi wyrzutami sumienia pomyślałam, że nawet nie przyszło mi do głowy, że może
być bardziej zmęczony ode mnie i mieć za sobą cięższy dzień. Nie był z tych, którzy
chcą okazywać swoje słabości, nawet te najdrobniejsze. Zmartwiła mnie ta myśl -
świadczyła o tym, że kiedyś być może będzie się przemęczał i znosił więcej niż
powinien, tylko dlatego, żeby się nie uskarżać.
Jednym
szybkim, płynnym ruchem złapał mnie w kolanach i pod plecami, zaskakując mnie,
i usadowił na kocu, po czym dołączył się, nadstawiając ramie. To mnie upewniało
w przekonaniu, że lubi, gdy układam głowę w zagłębieniu jego szyi równie mocno
jak ja. Korzystając z okazji z radością to uczyniłam i sięgnęłam po termos - w
środku zachlupotał brunatny, gorący napój. Nie mogłam powstrzymać uśmiechu.
Upiłam kilka długich łyków, zakręciłam i odłożyłam pojemnik. Roztarłam ramiona,
wciąż było mi chłodno, noce w Buenos były równie zimne, co dni niemal parne.
Wyciągnęłam rękę po drugi z koców, León wziął za jeden z rogów i ponieważ miał szerszy zasięg
ramion, otulił nas oboje. W przeciągu minuty zrobiło mi się zupełnie błogo i
przyjemnie, jak w nagrzanej chmurce, opierając się o tors Leóna. Przy nim
czułam się drobna, ale to mi odpowiadało, zwłaszcza że dzięki temu było mi jeszcze
wygodniej.
-No więc? – postanowiłam zacząć trudny temat Julii, kimkolwiek by nie
była, chciałam wiedzieć, czemu tak się wobec
nas zachowała.
-To długa historia – zawahał się. Zabawne, że przynajmniej nawet nie próbował udawać, że
nie wie o co chodzi.
Spokojną jak tafla lustra czarną powierzchnię rzeki bezgłośnie przemierzał
jakiś statek osobowy lub jacht. Jasnozłote światła z licznych okien odbijały
się w La Placie, przydając jej dziwnego czaru. Powoli znikał za mostem.
Panowała tu zupełna cisza, bo trasa nadrzeczna była zbyt wysoko, by docierał tu zgiełk aut.
-Opowiedz ją więc.- Oboje staliśmy się senni, świat wokół wydawał mi się
coraz bardziej surrealistyczny i rozmyty. – I nie zastanawiaj się, ile chcesz
mi powiedzieć, León. Ja mówię ci wszystko.
Minuta, dwie, pięć minut ciszy, podczas której zbierał się w sobie lub
zastanawiał, jak z tego wybrnąć. Miałam pewne podejrzenia, ale nie zamierzałam
się z nimi obnosić, dopóki sam z siebie czegoś nie wydusi. Po rzece pomknął
podmuch wiatru, głaszcząc mnie po twarzy, jednak zbyt słaby, aby mnie otrzeźwić. Drzewa i krzaki zaszumiały, jakby przypominając mi, że dawno
powinnam być w domu, we własnym łóżku. Pomyślałam o tacie, o tym, że zapewne już byłam
spóźniona. Jak przez mgłę zdałam sobie sprawę, że León coś mówi, ale to było
jak szept z sąsiedniego pokoju zza ściany, niezrozumiały i zbyt cichy, by wychwycić jego treść. Opadłam w słodką, czarną nicość, nie usłyszawszy żadnej odpowiedzi na zadane pytanie.
_____________________
*cuando
me voy, jak to wyglądało w mojej głowie; *LINK*, oczywiście biorąc pod uwagę wyłącznie piosenkę, nie okazję.
Zastanawiam się, jakim cudem nie ma tu żadnego komentarza, skoro już dwa tysiące osób odwiedziły stronę. No to będę pierwsza. A rozdział oczywiście fenomenalny. Ta niezwykła, niepowtarzalna atmosfera wieczoru przy ognisku otula wszystko, iskry strzelają, gwiazdy świecą, a elektryczność ciąży w powietrzu i między bohaterami. Świetna sceneria, delikatne dźwięki muzyki gitarowej, przyjemne ciepło ognia. Po prostu bajka, w którą można się naprawdę wciągnąć, przekraczając granicę między światem realnym a fikcyjnym. I nowe postacie zamiast utartych schematów, i tyle pytań, i to napięcie... Będę czekać na więcej z wielką niecierpliwością.
OdpowiedzUsuńPiękne ;) Są 3 blogi z tak wyjątkowymi opisami:
OdpowiedzUsuńten
http://powod-do-milosci.blogspot.com/ - Wioloczur
http://violettiny.blogspot.com/ - Monessa Neves
Jestem pod wrażeniem twojego stylu pisania, wcześniej nie pisałam komentarzy, bo jestem leniwa, ale przy następnym rozpiszę się bardziej, gdyż teraz mam zero weny na komentarze. ;)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana do Liebster Blog Awards na moim blogu!
http://violetta-leonetta.blogspot.com/2013/08/liebster-blog-awards.html
Gratuluję!
Pozdrawiam i życzę weny,
Julia. :)
P.S. Proponuję usunięcie weryfikacji obrazkowej w ustawieniach komentarzy. ;)
No, bo jakby to powiedzieć... Cześć :)
OdpowiedzUsuńJestem onieśmielona tym rozdziałem, więc nie będzie anegdotek z mego życia osobistego, jak to robię pisząc inne komentarze. Głównie u Magdy i Julki, a i u Zuzi też.
No więc do rzeczy...
Po pierwsze od razu kiedy zaczęłam czytać poczułam się, jakbym w jakiś magiczny sposób nagle znalazła się na tej plaży, wpatrując się w grupkę ludzi siedzących przed ogniskiem i obserwując wydarzenia. Może nawet biorąc w nich udział jako Violetta. Wszystko napisałaś tak dokładnie, oddając atmosferę wieczoru, że aż zapiera dech w piersiach! Cudo, Mileno, cudo.
Jak to ja - Naximaniaczka - od razu zaczęłam się zastanawiać CO się stało i sądzę, że będzie mnie to dręczyło do czasu aż dodasz nowy rozdział. A dodasz niebawem, czyż nie? Pięknie utworzyłaś taką tajemnicę wokół nich, że aż człowiek chce wiedzieć O CO CHODZI!
Przynajmniej ja chcę. Noooo...
Julia. Osoba wykreowana niesamowicie. Tajemnicza zdeczka, ale od razu na pierwszy rzut oka odpychająca, czuć po prostu, że jest z nią związane coś więcej, zresztą sama to potwierdzasz.
Bójka dziewczyn była genialna! Camila kontra Julia - I like it ^^
No, cóż więcej mogę powiedzieć...
Że rozdział był genialny i nie rozumiem w jaki sposób masz tylko 3 ( z moim 4) komentarze?! :O Jestem OBURZONA! To niedorzeczne, tyle ci powiem. Ale ludzie są leniwi, nie chce im się. Mnie też się często nie chce. No, ale miało być bez opowieści o moim życiu.
Nie mogę nic więcej dodać,
Rozdział był cudowny i niesamowity (już mówiłam,że genialny również) i czekam na następny!
To tyle od Carmen Elizabeth.
A teraz trochę od KeThY
-Braaak nam Cię na forum :(
-Tylko żartowałam z tym tematem z filmweba!
-Uwielbiam Ciebie, twoją twórczość i wszystko!
-Nie wysłałam ci nic, bo nic nie jest tego godne. Przykro mi ^^
Masz tutaj coś: few-stories-b-life.blogspot.com
Dziwne, bo ja tak nie piszę, ale miałam fazę. Jak skończę to coś, co piszę specjalnie, żeby ci wysłać to może podrzucę. Ale nie gwarantuję. Poza tym to potrwa dłuuugo...
Z uniżeniem Twej cudowności!
Sarra (to takie podsumowanie KeThY i Carmen E.)
Cóż za epopeja :D:D najdłuższy blogowy komentarz, jaki widziałam ever. Cóż mogę powiedzieć, słodzisz lepiej niż cukier :D:D
UsuńOj, ale chyba się nie gniewasz? Lubię pisać długie komentarze jak mam o czym je pisać :P A ty rozdział wrzucaj, bo 2 tygodnie już nie ma nowego, cukiereczku ^^ Hihi, żartuję, to ja tu jestem słodka :D Sorry, faza poobozowa ;*
Usuńwrzucę trzeci jak napiszę 5
Usuńżeby nie kazać następny raz czekać tyle czasu
UsuńTo jest bezbłędne, aż brak mi słów. Nic dodać nic ująć. Mogę powiedzieć tylko jedno - czekam na next :*
OdpowiedzUsuńWiesz, ktoś mądry kiedyś powiedział, że do wszystkiego trzeba dojrzeć. Ja dzisiaj postanowiłam ustosunkować się do tej wypowiedzi. Zacznę więc od początku. Milens, na Twojego bloga trafiłam już dawno temu, jakoś w lipcu, ale to nieistotne, bo nie o to w tym wszystkim chodzi. Wtedy nie posiadałam jeszcze konta i dlatego nie skomentowałam. Później znów odwiedziłam Twojego bloga i ponownie przeczytałam historię, niestety wtedy nie umiałam wyrazić tego co czułam po przeczytaniu, chyba nie byłam wystarczająco...dojrzała, nie wiem, czy to właściwe słowo, chyba bardziej pasuje mi tutaj gotowa. Tak, nie byłam gotowa. Wczoraj natomiast przegadałam bloga Violetta Polska, na którym jesteś jedną z administratorek (nie wiem, jak Wy to określacie, ale wiedz, że nie chciałam w żaden sposób Ci tym ująć, moje chęci były jak najlepsze). I przypadkowo natknęłam się na pytanie, na które ja zbierałam się od dłuższego czasu, ale zawsze, z niewiadomych powodów, rezygnowałam. Otóż ktoś zapytał Cię, czy będziesz dalej prowadziła tego bloga. Twoja odpowiedź była twierdząca, co wywołało ogromny uśmiech na mojej twarzy i jakże wielką radość w moim sercu. Tak więc dzisiaj znów powróciłam do Twojej historii, bo do trzech razy sztuka...
OdpowiedzUsuńChociaż czytałam ją trzy razy to za każdym kolejnym docierała do mnie ze zdwojoną siłą. Za każdym razem dostrzegałam coś nowego, coś co wcześniej umknęło mojej uwadze i jestem pewna, że kiedy znowu ją przeczytam, znowu coś takiego zauważę. Nie wiem co mam powiedzieć, bo ona wciąż jeszcze do mnie dociera. Sposób w jaki to wszystko opisujesz sprawia, że zupełnie zwyczajne sytuacje stają się magiczne. Naprawdę nie wiem jak Ty to robisz. Czytając każde słowo Twojego opowiadania, dostrzegam jego piękno, niezwykłość każdej, nawet najdrobniejszej rzeczy. Nie mam pojęcia od czego zacząć, w co włożyć ręce, bo wciąż czuję się trochę zagubiona i dochodzę do siebie. Wszystko to było takie...takie...niesamowite...
Ta historia jest inna od pozostałych, więc nawet nie mam z czym jej porównać, nie do końca umiem opisać moje uczucia. Ogólna koncepcja nie jest mi jeszcze do końca znana, bo przeczytałam o jakimś styczniu, później o wakacjach, rozpoczęciu nowego roku? Tak mi się wydaje, jednak jeśli zrozumiałam coś opatrzenie przez moją głupotę, proszę, wybacz mi to ;) Tak, chyba najlepiej będzie zacząć od początku. Chciałabym opisać wszystko co działo się w pierwszym rozdziale, ale chyba jednak tego nie zrobię. Dlaczego? Już mówię. Nie jestem do końca pewna, czy znam tyle słów. Dlatego tez wybiorę sobie jedną scenę do głębszej analizy, scenę, która wzbudziła we mnie najwięcej emocji. Spotkanie Violetty i Leona po tak trzech tygodniach rozłąki. On ubrany w elegancki garnitur, ze starannie ułożonymi włosami, ona w pięknej białej sukience, która jest pamiątką po jej mamie. I nagle ten moment, moment, w którym ich spojrzenia krzyżują się. Jest magiczny. Pokonują dzielącą ich odległość, a czas...czas jakby stanął w miejscu. Nie liczy się nic, ani nikt poza nimi. Nawet biznesmen, którego nazwiska nie będę przytaczać, ponieważ nie chcę niczego przekręcić. Mężczyzna, który może mieć ogromny wpływa na ich przyszłość. Jednak oni są młodzi, zakochani, nie widzą poza sobą świata. To tak jak powiedziałaś, jakby spragnionemu dać wody. Najbardziej jednak urzekło mnie to jak Leon opisywał Violettę. Od samego początku jestem ogromną fanką Leona, kocham go bez pamięci. Ale jego obraz wykreowany przez Ciebie...to ideał, rycerz bez skazy. Sposób w jaki mówił o Violetcie, o tym ile dla niego znaczy, o swoich uczuciach względem niej...nie wiem, po prostu nie wiem co powiedzieć. Powtórzę się, ale co tam ;) NIESAMOWITE!!! I to przez wielkie N, ale to pewnie zauważyłaś.
Ramalo mający na głowie coś w stylu Joe'go Dirta'a. Chyba nigdy tego nie zapomnę. Rafa - cudowny prezent, który Violetta dostała od Leona. No i oczywiście kolacja ,,biznesowa". Tu również postanowiłam się trochę rozpisać. W fenomenalny sposób opisałaś wszystkie kryteria, które selekcjonują ludzi w ówczesnym świecie, wnoszą pewnego rodzaju podziały. Bo teraz tym, co najbardziej się liczy jest nasz stan majątkowy i nasze pochodzenie. To smutne, ale prawdziwe. Przecież to wcale nie świadczy o naszej wartości i o tym, jacy jesteśmy...
UsuńTeraz może pozwolę sobie przejść do kolejnego rozdziału. Pierwszym co w tej części zwróciło moją uwagę, było osadzenie akcji. Wieczór, plaża, piękne wybrzeże La Platy, światła odbijające się w wodach zatoki. Ja naprawdę nie wiem jak Ty na to wpadałaś. To jakiś geniusz, istny geniusz. Niby mogłoby się wydawać z deka banalne, zwyczajne, ale nie, wcale takie nie jest. Bo właśnie ta zwyczajność, nadaje mu niezwyczajny charakter. Czy to co przed chwilą napisałam w ogóle miało sens? Nie mam pojęcia, ale przekaz był taki - CUDOWNE! Uwielbiam ten klimat.
Dla mnie również w tym rozdziale byli głównie Leon i Violetta, tak głównie oni. To jak on ją obejmował. Trochę jakby chciał chronić ją przed całym złem tego świata. Takie ja odniosłam wrażenie. To jak ona kładła głowę w zagłębieniu na jego szyi. To było urocze. Nie wiem, czy słowo ,,urocze" nie jest zbyt banalne do określenia czegoś co wyszło spod Twojej ręki. Dlatego przepraszam, jeśli w jakiś sposób Cię obraziłam.Ciekawi mnie jaka sytuacja zaszła pomiędzy Leonem i Julią, której w pewien sposób udało się zaintrygować moją skromna osobę. Nie, nie polubiłam jej, bo jej chyba nie da się lubić, ale jestem piekielnie ciekawa tego wątku.
Jednak znowu tym co urzekło mnie najbardziej była scena Leon i Vilu -sam na sam. Tu moją uwagę przyciągnął opis dłoni Leona w wykonaniu Violetty (znowu nie wiem, czy dobrze ujęłam, to co chciałam powiedzieć, ale mam nadzieję, że rozumiesz). To było wyjątkowe i jak dla mnie miało jakiś ukryty sens. Może wydać Ci się to dziwne, ale tak właśnie było. Dla mnie Leon od zawsze poświęcał się dla Violetty dużo bardziej niż ona dla niego, zawsze przy niej był. Twoja Viola mnie nie irytuje, a to bardzo duże osiągnięcie, w moim przypadku. Bo ja zawsze uważałam, ze ona nie docenia Leona nawet w 1/1000000 tego, jak on by na to zasługiwał. On ciągle przez nią cierpiał, wcale na to nie zasługując. A u Ciebie tak nie jest. Violetta wie, czego chce i docenia to co ma. I to właśnie jest PIĘKNE. Chyba jeszcze nigdy w swoim dotychczasowym życiu nie spotkałam się z czymś takim.To było niesamowite.
Aczkolwiek w tym rozdziale było więcej rzeczy, które mi się ogromnie podobały. Camila i jej zawziętość i nieustępliwość - świetne oddanie jej charakteru. Zagubiona Natalia, którą tak bardzo uwielbiam. Zawsze pomocna Francesca. Przepraszam za pominięcie tylu wątków.
Podsumowując, z tego miejsca chce przeprosić za mój komentarz, który w żadnym stopniu nie oddaje mojego zachwytu Twoim opowiadaniem, bo to chyba jest niemożliwością. Wszystko było takie NIESAMOWITE! Nie wiem, nie wiem sama. Chyba wciąż jeszcze jestem zagubiona. Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejne cudo, bo nowy rozdział w Twoim wykonaniu może być jedynie lepszy od tego obecnego. Jeśli to wgl możliwe. Przy Tobie to ja z moimi wypocinami mogę się jedynie schować, a najlepiej zakopać głęboko pod ziemią. ale nie o to tu chodzi.
UsuńPozdrawiam i życzę weny - wciąż onieśmielona Diana <3
P.S. Świetny szablon, a to zdjęcie Leona i Violetty sprawiało, że wszystko było jeszcze bardziej magiczne *.* Świetne połączenie dwóch gałęzi sztuki, bo to co tutaj stworzyłaś niewątpliwie i bezapelacyjnie można sztuką nazwać :)