niedziela, 27 października 2013

Rozdział trzeci

  Po tak długim czasie, witam was :) 
Nie tyle zarzuciłam pisanie tej historii, ile zwyczajnie kiedy nie miałam do niej usiąść, stałe awarie komputera i inne wyjątkowe przypadki również nie okazały się zbyt sprzyjające dla kontynuowania mojego małego dzieła. Tym razem włożę ostatnie siły w to, żeby przekazać, kontynuować moją koncepcję

W tym rozdziale kontynuuję tworzenie podłoża do dalszych wątków, każdy akapit z podanego rozdziału może okazać się zaczątkiem rewolucji :) dlatego jeszcze nie ma fajerwerków, te pokażą się za jakiś czas. "Punkt widzenia" gdyby potrzebował określonego, konkretnego tematu, za najlepszy z mojego punktu widzenia uznałabym "Nowy rok i niteczki, które powiązują Vilu i Naty"

Zapraszam do lektury i liczę, że okaże się ona naprawdę przyjemna :)






Rozdział 3
Punkt widzenia
„Lata temu gdybym wiedział, co dziś zobaczę w oknie, cokolwiek bym myślał -pomyślałbym odwrotnie.”
             
                                                                
Violetta
 Obudziło mnie przeczucie, które pojawiło się we śnie, choć nie pamiętam czego dotyczyło, zaledwie drobne wrażenie – impresja – wskazująca, żebym otworzyła oczy. Jakieś uczucie niepokoju rozmywało się powoli, zacierając w umyśle ślady przeminionej mary, Senność rozwiała się, zmęczenie jednak pozostało, mimo to nie byłam w stanie zmusić się ponownie do snu.
 Podciągnęłam sobie kolana pod brodę, wtulając twarz w miękką, niebieską powierzchnię koca i naciągając go na ramiona; otuliło mnie błogie ciepło. Spojrzałam na zegarek. Ledwie szósta, spotkanie na początek roku szkolnego było zaplanowane na godzinę dziewiątą. Nie miałam zajęcia na najbliższe dwie, tym bardziej że tata wrócił dopiero wczoraj, dziś pewnie spędzi przedpołudnie w łóżku a i Olga nie będzie się zrywać bez celu. Zastanowiłam się, jak spędzić nadwyżkowy czas, kiedy odkryłam, że coś mnie uwiera w bok. Zerknęłam pod koc – to był pasek od jeansów. Dopiero w tym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem ubrana jak poprzedniego dnia.
 Szybko zsunęłam się z łóżka i zabrawszy luźny biały top i świeżą parę spodni w dwóch susach znalazłam się w łazience, pragnąc natychmiast zmyć z siebie cały wczorajszy brud i zmęczenie. Moje rozjaśnione prysznicem myśli skierowały się ku pytaniom; jak dotarłam do domu? Czy zdążyłam na czas? Co z Francescą, którą Ramallo miał po drodze odwieźć? Chciałam zadzwonić do Leona i spytać, ale najpewniej jeszcze spał, budzenie go byłoby bez sensu, no i to wszystko mogło zaczekać jeszcze dwie godziny.
 Pomyślałam o wczorajszym wieczorze i to okazało się błędem – natychmiast ogarnął mnie niesmak i niechęć na wspomnienie Julii. Ta dziewczyna była dla mnie zagadką, pojawiła się znikąd i natychmiast zajęła wszystkie myśli, jak uzurpator. Wszyscy ją znali, z wyjątkiem mnie, wszyscy mieli o niej zdanie rzecz jasna z wyjątkiem mnie i wyraźnie zdawała się częścią życia, do którego nigdy nie należałam, z innych lat, innego Studia i innych charakterów zarówno moich przyjaciół co i niemal obcych mi ludzi. Słowem – jakby przybyła z obcej galaktyki. Mimo to jednak natychmiast wydała mi się jakby na miejscu. Gdyby ktoś kazał mi opisać to uczucie, powiedziałabym, że brakowało kogoś takiego jak ona, przeciwwagi w moim życiu. Do tego dochodziła dziwna sytuacja z wczoraj, gdy okazało się, że Julia wie o mnie więcej niż odwrotnie, mało tego – wyraźnie była powiązana z resztą uczniów czymś, co umykało mojemu wzrokowi, jakby niepisaną umową, zupełnie jak traktat między Ludmiłą a resztą, ale na większą zdecydowanie skalę. Miałam wrażenie, że widząc jej twarz, te stalowe oczy,  patrzę w weneckie lustro, i to z niewłaściwej strony.
 Pościeliłam łóżko i zarzuciwszy na nie koc, rozłożyłam się wygodnie, sięgając po zimny odtwarzacz mp3. Jak zawsze w momentach niepewności lub zmieszania włożyłam do uszu słuchawki i jednym małym ‘klik’ uwolniłam dźwięki „Pensar en Ti” mamy, z jej pierwszej płyty, którą Maxi przegrał mi z oryginalnego winyla znalezionego na strychu. Były tak pełne jej uczuć, przemyśleń, tak bardzo pozwalały wierzyć w jej obecność, że rozmyślając przy nich czułam się, jakbyśmy rozmawiały, jakby dawała mi rady i wskazówki, tuliła i pocieszała, jak codziennie miliony matek swoje córki. Wielu powiedziałoby, że po trzynastu latach powinnam pogodzić się z myślą o jej odejściu, ale z każdym mijającym latem brakowało mi jej jeszcze bardziej a melodie, które komponowała, przybliżały ją, dawały pewną ułudę, zwłaszcza że nigdy nie zdołałam jej naprawdę poznać. Zapełniały powstałą po braku mamy dziurę. Pozwoliłam otoczyć się muzyce, popadając w jakieś nietypowe odrętwienie i moje myśli niespodziewanie opadły jak jesienne liście na sprawy, o których wolałabym nie myśleć. Co ona czuła w chwili śmierci? O czym myślała? Czy się bała? Co by było, gdyby nic się nie stało, gdyby zaprzestała kariery? Może by przeżyła. Może byłaby przy tej małej, płaczącej dziewczynce, przepełnionej tęsknotą za matczynym ciepłem, głaszcząc ją po głowie, wprowadzając w życie.
         Nie są to jednak myśli, którymi można by dobrze zacząć dzień. Spróbowałam skierować je na inne tory.
     Nie dało się jednak zaprzeczyć, że właściwie jej nie znałam. Jedyne co pamiętałam dokładnie, to muzyka z kołysanki, którą mi śpiewała i którą wykorzystałam jako nuty w En mi Mundo. Jak ostatnio wielokrotnie się to zdarzało, przeszło mi teraz przez myśl, jak zniosła to Angie, trzynastoletnia wówczas dziewczynka, ledwie w wieku Agus, która zdążyła poznać siostrę tak dobrze. Jak wielkim szokiem musiała być świadomość, że ukochana siostra nie żyje?
     Śliski jęzor przesunął mi się po łydce, wywołując dreszcz i budząc mnie z tego ponurego rozmyślania o tym, co by było gdyby. Z lekkim sapnięciem podciągnęłam się siadając na skraju zapadającego się delikatnie materaca i zobaczyłam Karmela, dwoje czarnych, pełnych życia oczu wbijających we mnie proszący wzrok. Zdjęłam słuchawki i wytarmosiłam jego aksamitne, miodowe uszy, wciągając go na łóżko. Zabawy z Lionem zawsze dawały mi wiele radości, uspokajały i odprężały, czasem wprost nie mogłam uwierzyć, jak mogłam obchodzić się bez tej psiny. I tym razem nie było inaczej, od ręki zrobiło mi się lżej. Nie mógł mówić a mimo to doskonale pocieszał, swoją radością i energią zawsze napełniał mnie optymizmem i dobrze nastrajał na dzień. Chociaż był ledwie szczeniakiem, już trudno byłoby o wierniejszego przyjaciela.
     Żołądek skurczył mi się gwałtownie, przypominając że nie jadłam kolacji, a i zwierzak wydawał się błagać o śniadanie. Wsunąwszy więc stopy w kapcie wyszłam na schody, a on natychmiast pobiegł za mną. W połowie drogi na dół usłyszałam kaszlnięcie gdzieś zza drzwi i natychmiast zamarłam, spodziewając się taty wychodzącego z sypialni z zapytaniem, czemu pojawiłam się tak późno w domu. Mogło się to wydawać dziwne, ale nie dalej jak rok temu nie mogłam wyjść na spacer bez opiekuna toteż wciąż ta wolność wydawała mi się krucha. Przez dobrą chwilę nic się nie działo, dech zwolnił tempa, już spokojniejsza stwierdziłam, że kaszlnięcie wydobyło się z delikatniejszego, damskiego gardła i jeszcze zanim weszłam do kuchni, usłyszałam stuk czajnika stawianego na palnik.
      -Olga?
      -Dziewczynko? – padła odpowiedź.
   Trzy kroki później zobaczyłam naszą gospodynię krzątającą się po kuchni, w swoim jasnym fartuszku i lokiem wypadającym z fryzurowej formacji, której nie zmieniała co najmniej od trzech lat. Położyła dłoń na policzku, ściągając tym moją uwagę na swoje lekko podkrążone oczy i natychmiast dopadły mnie wyrzuty sumienia; jako że chciała sama niepodzielnie rządzić domem, nie pozwoliłaby nikogo zatrudnić, wyraźnie się ostatnio przemęczała, a nawet nie próbowałam jej przekonać do przyjęcia jakiejś pomocy.
   Sięgnęłam do lodówki obejmując dłonią zimną stal puszki z psim jedzeniem i przeniosłam ją do niebieskiej miski ukrytej w kącie za stołem, usadawiając się na taborecie i obserwując działania Olgi. Teraz wpatrywała w niebieskie płomyczki grające pod czajnikiem, oparta plecami o blat z wyraźnym zmęczeniem.
   -Co ty wczoraj robiłaś, Olga? – spytałam spokojnie, choć natychmiast wzbudziło to we mnie zainteresowanie. Ostatnio tak bardzo nie wysypiała się w zeszłym roku, kiedy to z takim zaangażowaniem obserwowała rozwój Talentów21, dzielnie dzień i noc wspierając mój profil.
     -A co miałam robić, opiekowałam się tym ogniskiem niczym Hestia bogini ognisk, jak zwykły heros dzieląc środki między potrzeby, czas między zajęcia i… - tu sobie zrobiła przerwę na ziewnięcie, korzystając z okazji natychmiast wtrąciłam, lekko rozbawiona;
      -A wczoraj w i e c z o r e m Olgita?
    -Robiłam wszystko, żeby moje starania prowadzone od tak długiego czasu, czyli dwóch dni, ale dwóch długich jak życie dni nie poszło na… - ponownie otworzyła szeroko usta, ukazując pełne uzębienie i nagle jakby wytrzeźwiała. Nie wiedzieć czemu spojrzała się w sufit i drgnęła na dźwięk gwizdu czajnika.
    - Olga, w porządku? – przyłożyła sobie dłonie do skroni, naciskając lekko jakby od jakiegoś czasu męczyła ją migrena, natychmiast wywołując mój niepokój. Zdecydowanie była przemęczona.
 -Może usiądziesz i… odpocznij.
     -A co ty mi tu mówisz! – syknęła z nagłym oburzeniem. – a od czego to ja mam odpoczywać co ja starsza pani jestem? Nadal mam przecież… dwadzieścia osiem lat! Ósma rano i już mam odpoczywać? Już chcecie mnie do domu starców wysłać na odpoczynek? – strzeliła w powietrzu szmatą kuchenną jak batem, paradoksalnie nieco mnie tym uspokajając. Spojrzałam na srebrną tarczę zegara powieszonego nad stołem – istotnie, już nadeszła ósma. Kiedy ten czas tak zleciał?
     - Wiesz może czy wróciłam wczoraj na czas? – czarna lokowa formacja podskoczyła jak węże w ataku, kiedy gospodyni kiwnęła głową.
   -Spóźniłaś się może ze dwadzieścia minut, ale pan German wtedy już i tak … - przerwy w wypowiedziach w postaci ziewnięć lekko mnie już irytowały, ale oczywiście trudno było mieć o to pretensje.- … spał. - Dokończyła wreszcie.
     Nieco mi ulżyło, przecież nie chciałam kłótni. Usłyszałam mlaszcząco - świszczące głosy i nawet nie musiałam się oglądać, żeby wiedzieć, że to Lion dorwał się do swojej miski, co przypomniało mi o moim własnym głodzie. Sięgnęłam po ciastko z wielkiej, szklanej winogronowej miski, cerata w maki uniosła się nieco, na jakieś dwie sekundy przyklejona do mojego łokcia, budząc moją irytację. Ciasteczko było maślane i posypane cukrem, chociaż okazało się nieco miękkie, wciąż pozostawał podstawowy atut w postaci czekoladowej polewy.
     -A jak dotarłam do swojego łóżka?
     -León cię wniósł, taki miły chłopak, taki grzeczny.
    -Olga? – ku mojemu zaskoczeniu z piętra dobiegł głos taty – co z tą niebieską bluzką? – kobieta otworzyła szeroko oczy zaciskając usta w wąską kreseczkę rzuciła mi szybkie spojrzenie.
  - Zamieszasz skarbeńku? – wskazała tajemniczy garnek, na którym podskakiwała pokrywka i wyskoczyła z kuchni jak sam diabeł. Nieco sceptycznie zbliżyłam się do kuchenki, po wykonaniu polecenia z braku zajęcia zaczęłam wynosić przygotowane wcześniej talerze do salonu. Chwilę później przyszli Ramallo i tata.
    Przy śniadaniu prawie nie rozmawialiśmy, Olga jak zwykle – mimo moich próśb – jadła w kuchni, milczący Ramallo zajmował się swoimi bułeczkami z konfiturą a tata sprawiał wrażenie, jakby przespał tej nocy może z godzinę. Jeden wieczór nie było mnie w domu i już wszyscy zachowywali się dziwnie.
   - Miłego dnia córeczko, udanego roku szkolnego – oznajmił tata i po raz kolejny mnie dziś zaskakując, zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedź, w te pędy ruszył na górę, tylko kapcie strzelały o gołe pięty.
   -Dlaczego wczoraj w nocy nikt nie spał? – spytałam się ostatniej ostoi normalności w domu, siedzącego przede mną Ramallo.
    -Nie mam pojęcia i sam się temu dziwię Violu. A jak ci się udało ognisko?
    - Bardzo dobrze – rzuciłam automatycznie, patrząc jak opróżnia małą białą filiżankę, zwracając tym samym moje spojrzenie na srebrny zegarek otaczający szczupły nadgarstek, szklana osłonka odbijała światło, ukrywając tym samym tarczę. – To wspaniale – odparł, uśmiechając się uprzejmie po czym skrył się za poranną gazetą. To przypomniało mi o czymś, o co miałam go zapytać już od kilku dni.
    -Ramallo? O czym pisali w tamtej gazecie u ciebie?
    Cisza nad stołem na moment zgęstniała.
     - Jakiej gazety? – padło wreszcie zadane obojętne pytanie.
    - Tej z tatą na okładce, którą widziałam u ciebie na komodzie, kiedy … - już chciałam coś dodać o peruce, ale na szczęście w porę się powstrzymałam. - … byłam w twoim pokoju przed pójściem na kolację do Divino.
   - Achhh, ta. – dobiegło mnie świszczące potwierdzenie zza gazety. Kolejna dziwna rzecz dzisiejszego poranka, bo adwokat taty w miarę możliwości zawsze starał się patrzeć rozmówcy w twarz.
    - No więc? – ponagliłam.
   - No więc nic. Jeszcze jeden artykuł o rozstaniu twojego taty z Jade. – chrząknął, nie wystawiając nosa zza tytułowej strony Pulsu Buenos Aires.
 To by było bardzo prawdopodobne. Całe to zamieszanie ze ślubem stało się tygodniowym hitem, wszystkie plotkarskie gazety rozpisywały się na ten temat i trudno było przejść obok kiosku, żeby nie zobaczyć jakiś zdjęć Jade z byłym narzeczonym, najczęściej w ramach przełamanego serduszka. Milioner zostawia celebrytkę i to „przed ołtarzem”, to dopiero temat. Utarło się raczej, że to panny młode zwiewają. Nie zdziwiłoby mnie wcale, gdyby nadal o tym pisywali, w każdym razie Germana Castillo ta medialna żenada nie ruszyła w najmniejszym stopniu.
   Czas gonił, pobiegłam więc na górę po torbę i żeby znaleźć może coś, żeby zarzucić to na ramiona. Kiedy grzebałam w szafie, zauważyłam, że nigdzie nie ma mojej jasnoniebieskiej bluzki, zabrałam więc jeszcze dżinsową półkurtkę i zbiegłam do drzwi.
    Już nie mogłam się doczekać przekroczenia progu mojej pierwszej prawdziwej szkoły.


NATY

    Ledwie przekroczyłam progi Studio, nie mogłabym nie pomyśleć, czy aby na pewno trafiłam pod właściwy adres.
    Od dwóch lat niemal codziennie widywałam to samo wnętrze, które wryło mi się w pamięć tak, że obudzona o każdej porze dnia i nocy mogłabym opisać każdy detal, szczegół, zadrapanie czy napis na oparciu krzesła. A teraz, na nowy rok, uległo ono mimo że drobnym, dla tak długotrwałych bywalców ja to radykalnym zmianom, tak że przez moment po prostu stałam, lekko zdezorientowana.
   Tapetę Studio21 zastąpiły wszędzie nieco bardziej krzykliwe emblematy StudioOnBeat, spod nich zaś wyzierała przemalowana na jaśniejszy odcień zieleni ściana, pozbawiona jakichkolwiek zadrapań czy śladów ludzkiej działalności. Kilka starych krzeseł zastąpiły fotele w stylu New Age, ich dziwne kształty zdawały się przyciągać i wabić w swoje objęcia. Ledwo stanęłam w drzwiach a już dostrzegłam część wielkiej, niebieskiej kanapy z odwiniętymi podłokietnikami, przywodzącymi na myśl jakiś rodzaj przytulnej, domowej atmosfery, jak te z seriali familijnych z lat ’70, choć wydała mi się znacznie solidniejsza, i lepiej wypchana. Nigdy nie numerowane drzwi wzbogaciły się teraz o małe, złote tabliczki a obszar centralnej części korytarza pokrywało coś w rodzaju ogromnej nalepki – dywanu z napisem OnBeat. Ogólnie wszystko przywodziło mi na myśl działania jakiegoś projektanta wnętrz, który zna się na rzeczy i wie, jak połączyć nowoczesność ze stylem vintage, uzupełniając to funkcjonalnością. Nie miałam pojęcia, dlaczego Antonio miałby potrzebować wprowadzenia oprócz nowych emblematów innych, disagnerskich innowacji, ale to było zdecydowanie w porządku. W kącie przy tablicy ogłoszeń dostrzegłam dwa automaty z napojami.
    Czując ciekawość na samą myśl o małym obchodzie po odmienionym Studio najpierw skierowałam się do tablicy. Moje nowiutkie, czarne botki postukiwały lekko przy każdym kroku, przypominając mi o tym, jaka jestem z nich dumna; pochodziły od Prettiego, znanego projektanta z Mediolanu, i w skali moich oszczędności była to najdroższa para butów, jakie kiedykolwiek nabyłam, ale nie bolało mnie to - zawsze interesowałam się modą, jednak nakazy Ludmiły zabraniały mi pewnych rzeczy. W tym zakresie mieściły się także obcasy, i mimo że te mierzyły jakieś trzynaście centymetrów, czułam się równie naturalnie, co boso. Ponadto, w połączeniu tego z niebieską sukienką już przy mojej krótkiej wędrówce z samochodu do drzwi przyciągałam męskie spojrzenia, a niewiele daje dziewczynie tyle satysfakcji, co zainteresowanie płci przeciwnej, a już zwłaszcza dla mnie – teraz, gdy wyszłam z cienia, zaczynałam być sobą, te wszystkie drobnostki jak spojrzenia były budulcem nowej Naty.
    Niecierpliwie wrzuciłam brzęczące pesos do automatu z kawą, ledwie wcisnęłam guzik start a już moich nozdrzy dobiegł kojący zapach macchiato. Ludmiła prędzej by sczezła niż spróbowała czegoś z takiej maszyny, mi natomiast dawno przestało to robić różnicę, wyciągnąwszy kubek i spiwszy śmietankę z wierzchu po raz kolejny utwierdziłam się w tym, że taka nieznaczna decyzja może doskonale nastroić na dzień.
    Metodycznie maczając usta w gorącym napoju spojrzałam na tablicę. Teraz pozostawała kompletnie pusta, bez jednej pinezki i nagle sama się tak poczułam,  stojąc tu w za drogich butach i nadal bez żadnych prawdziwych przyjaciół. Bez kogoś, kto by się szczerze martwił i odwiedzał w szpitalu czy więzieniu, kto by mnie zrozumiał. Poczucie melancholii, dopadające mnie ostatnio w najdziwniejszych momentach na moment przejęło górę, przypominając o faktycznej samotności. Może i przejęłam kontrolę nad swoim życiem w szkole, ale tak naprawdę wróciłam do punktu wyjścia.
     A gdzie on miał miejsce? To zabawne, ale dokładnie w tym samym miejscu, nawet na tym samym fragmencie podłogi.
    Dwa lata temu też tu stałam, spoglądając na tę samą tablicę, a raczej na ukrytą za szybą listą przyjętych kandydatów do Studio. Do dziś pamiętam tę euforię, dziką radość, kiedy zobaczyłam wśród nich dwa słowa; „Sarrano Natalia”. Wreszcie mogłam uczęszczać do szkoły taneczno-wokalnej, spełniło się moje marzenie, wcześniej niezrealizowane z powodu częstych misji dyplomatycznych taty. Od zawsze wiedziałam, że to śpiewać chcę, tylko wtedy czułam się ważna, przyciągałam wzrok i wyrazy uznania. To był mój przepis na Naty. Tata wreszcie otrzymał stałe stanowisko w ambasadzie Hiszpanii i wiadomo było, że spędzimy tu co najmniej kilka lat, przerwa w bezustannych przeprowadzkach przyniosła ulgę. I wtedy zadowolenie zastąpił strach - co, jeśli mnie nie przyjmą? Wszyscy ludzie, których znałam, pozostali za oceanem, nie zdążyłam wtedy poznać nikogo w moim lub chociaż przyblizonym wieku. Odrzucenie było według mnie najgorszym, co może spotkać nastolatka, moja obawa przed tym wzrastała, aż osiągnęła status pewnej fobii. Kiedy więc obróciłam się i zobaczyłam energiczną, piękną blondynkę, otoczoną dosyć dużą grupą znajomych, przemierzającą korytarz tak pewnym krokiem, jakby był jej własnością, wiedziałam co muszę zrobić. Jak wielka szkoda, że nie wiedziałam, że nie tyle osiągnę cel, co skreślę się w oczach innych. Tak czy siak teraz było już za późno na „co by było, gdyby…”, i z tym przekonaniem otrząsnęłam się z ponurego nastroju, wracając do tych pozytywnych myśli – na przykład, powrotu do szkoły.
   Otrząsnęłam się z tych wspominków - ostatnio zawrotne zmiany nastroju stały się moją specjalnością.
   Mimowolnie zgniotłam tekturowy, pusty już kubeczek i poszukując wzrokiem śmietnika zauważyłam, że zaczęło się schodzić coraz więcej osób. Wszyscy szli od razu do sali głównej, część – witając się ze mną słowem, skinieniami głowy czy szybkimi uśmiechami, chociaż dawniej przechodzili obok obojętnie. Kiedy wśród nich pojawiła się rudowłosa, ogolona z jednego boku głowa Rebeci, dołączyłam do niej szybko, przywitała mnie serdecznie mimo że poznałyśmy się ledwie wczoraj. Już w środku zauważyłyśmy, że centrum Studio nie zmieniło się z tym wyjątkiem, że pojawiły się nowe meble, i to nie jedna, a trzy kanapy. Opadłyśmy na ostatnią, która pozostawała nie zajęta a chwilę później dołączyli się Simon i Javier, którego postawna postura niemalże zajęła dwa miejsca, ale nikt nigdy tego nie komentował – był bardzo solidnym argumentem w każdej kłótni. Simon w przeciągu naszej znajomości, mianowicie ostatniego miesiąca już trzykrotnie prosił mnie o chodzenie, za każdym razem słysząc odmowę, i najwyraźniej kompletnie się tym nie przejmując,  co zaczynało lekko utrudniać mi życie. Potem zjawiła się Margareta, jak zwykle jasną cerę kraśniał pogodny nastrój, nie była zbyt bystra ale sama prosiła o to, żeby mi pomagać, traktując mnie jak jakąś nową królową pszczół, chociaż nigdy taka nie byłam. Z boku mogliśmy wyglądać na zgraną paczkę, ale nie czułam z nimi żadnego związku, już na początku miałam wrażenie, że wykoleiłam się z tej grupy i obcuję z nieznajomymi. Takie działanie było zupełnie nie w moim stylu i musiałam je przejąć z Ludmiły, przez tak długi czas przyglądania się jej zachowaniu. Znów mnie to na moment przybiło,  przełknęłam szybko gulę w gardle, starając się o tym nie myśleć.
      Ledwie jednak o niej pomyślałam, już pojawiła  się w zasięgu  wzroku, kolorystycznie i odzieżowo perfekcyjna, ze swoją świtą; dziewczyną na posyłki - Brendą i nowym chłopakiem, Gustavo, który kilka miesięcy temu wykorzystał mnie, by się do niej zbliżyć, i którego potraktowała wtedy jak zero, jakby odrzucała wadliwy towar, bo nie należał do najbardziej popularnych. Ten sposób działania był chory, ale właściwie cały jej światopogląd pozostawał nie do zrozumienia, jeśli kiedyś była normalna, nie pamiętam jak dawno temu zgubiłam się w jej rozumowaniu, intrygach. Teraz Gustav otaczał umięśnionym ramieniem smukłą talię, wyraźnie z siebie zadowolony, co jak znałam moją byłą szefową oznaczało jedno – była zdesperowana i musiała wybrać najlepszą opcję z najgorszych, aby nie dopuścić „żeby te hieny – beztalencia zwęszyły krew”.
      Tylko mnie dostrzegła, wymalowane usteczka ułożyły się w perfekcyjne „o” i po trzech sekundach już stała nade mną. Przed oczami stanęło mi nagle te kilkanaście smsów o treści „pożałujesz tego, jak mnie upokorzyłaś”. Coś, o czym człowiek raczej wolałby zapomnieć. Czasem myślałam, czy zrobiłam dobrze, zostawiając jej takie a nie inne pożegnanie. Ale koniec końców mało było rzeczy, na które ona by nie zasłużyła, a próbując zniechęcić do mnie Maxiego sama sobie na to wszystko zapracowała.
      Oczywistą konsekwencją tego będzie jej zawziętość.
     Poczułam jak żołądek wiąże mi się w kolejny już supeł. Kolejny problem, którego nigdy nie chciałam mieć. Ukradkiem wytarłam pocące się nagle dłonie o obicie kanapy. Odetchnęłam głęboko, upuszczając zdenerwowania i wracając do stanu zen.
     -Aj Nat, nie da się mnie zdublować, ty akurat powinnaś o tym wiedzieć – ten jeden raz zapomniała chyba o zmarszczkach, bo skrzywiła się pogardliwie, aż nagle grymas zastąpił szeroki uśmiech. – Twoje próby są naprawdę żałosne.
      -Żałosne i nieudolne – potwierdziła natychmiast Brenda, odsuwając na bok grzywkę. Wciąż budziło moje zainteresowanie, czemu po prostu jej nie zetnie.
     -Twoja nowa niewolnica? – dawniej w takich momentach miałam wrażenie że tonę, teraz czułam się spokojna i daleka od wszystkiego, co robiła Królowa Intryg.
     - Naty, jakże smutno wyglądasz próbując się podlizać towarzystwu, dla którego nic nie znaczysz – wysnuła zdanie powolnym, słodziutkim tonem, zupełnie nie pasującym do szorstkiego głosu, przechylając  lekko na bok główkę. Z otwartymi do tego szeroko oczami przypominała robota. Lewa dłoń typowym ruchem powędrowała na biodro, natomiast druga szybko znalazła się przy twarzy –i palcem wskazującym nacisnęła sobie policzek. Rozległo się nieprzyjemne „cmok”, tak głośne że ludzie wokół zaczęli się oglądać, szukając źródła odgłosu. – No przecież, zapomniałam! Skoro nigdy dla nikogo się nie liczyłaś, pewnie jesteś do tego przyzwyczajona. Do bycia zerem, marnym cieniem. No tak, jak mogło mi wypaść z głowy.. – nachyliła się nieco i nagle z jej twarzy zniknął przymilny uśmiech i niemal wrzasnęła  - … COŚ TAK OCZYWITEGO.
     W tym momencie zza dziewczyny pojawiły się dwie smukłe dłonie, przyginając jej ramiona do tułowia, ponad ramieniem ukazała się głowa Leóna.
   - Ludmiłaaaa! – powiedział głośno bezpośrednio do jej ucha, widok zaskoczenia i może niepokoju na tej twarzy był wprost bezcenny, aż miałam szczerą ochotę wyjąć komórkę i zrobić zdjęcie. – Tak bardzo za tobą tęskniliśmy – rzucił León z szerokim uśmiechem, wyraźnie w doskonałym humorze.
    -To oczywiste Lion, ale ja za tobą ani trochę – w jej tonie znać było zadowolenie, miałam ochotę prychnąć  ale zanim zdarzyłam zadziałać, León zamachał wesoło głową.
   - No proszę, jaka łatwowierna. Co się z tobą dzieje Ludmi? Masz w ogóle jakąś litość do ludzi?
   -Litość znają tylko Ci, co jej pragną – padła sucha, ostra odpowiedź, mimo to próbowała wyglądać na pełną wzgardy, widać było jednak, że traci kontrolę nad sytuacją. Coś, czego nie lubiła najbardziej. Wiedziałam już, że nie powinnam się nią martwić, mimo to nagle zrobiło mi się lżej, otrzymawszy wsparcie.
   Pochylił się nieco do przodu, spoglądając przed jej zdziwioną twarzą na Gustavo.
   -On? No doprawdy, coraz gorzej, Lu, a myślałem, że się cenisz wyżej. – twarz Ludmiły szybko pokrywała purpura, znając ją nie mogłabym nie wiedzieć, co stanie się za chwilę – jak wybuchnie, już nie będzie w stanie się opanować. León zbliżył usta do jej ucha, znacznie ciszej dodając – czemu gnębisz Naty? Boisz się, że ktoś zajmie twoje miejsce… kolejny raz?
    -Aaaaaa! – wrzasnęła znienacka tak, że coś we mnie zamarło, ze wściekłością obejrzała się na swoich towarzyszy, otaksowała ich dzikim spojrzeniem i ponownie się wydarła,. Rzuciła się, rozpychając  sobie drogę między Gustawo a Brendą i wypadła  z sali jak furia. Nic nie poszło po jej myśli, nic nie działo się według jej scenariusza. León tylko rozłożył ramiona, wyraźnie zadowolony z efektu i zewsząd dobiegły nas śmiechy. Czerwony Gustavo zbliżył się do niego, unosząc grożąco palec, ale on natychmiast odwzajemnił gest i chłopak Ludmiły nagle stracił rozpęd a jego dłoń powędrowała na kark.
    - Otwórz oczy, kolego – rzucił pretensjonalnie León, klepnął go po policzku i pokazał w stronę drzwi. Ten rzucił ostatnie, grożące spojrzenie i szybko odszedł, zabierając ze sobą Brendę, która na prowokację nowej szefowej nie zareagowała ani słowem. Teraz już nie mogłam powstrzymać śmiechu.  Czułam się lekka.
    - Dzięki León – tylko my dwoje wiedzieliśmy, jak doprowadzić  Ludmiłę do takiego stanu, a ja bynajmniej nie miałam w tym wprawy.
     - Elegancko ją spacyfikowałeś – oznajmiła szeroko uśmiechnięta Rebeca.
    - Violetta prosiła, i nie ma za co – puścił do mnie oko i już go nie było. Śledziłam go wzrokiem, dopóki nie usiadł we własnej grupie, oczywiście obok swojej dziewczyny, otoczywszy ją ramieniem otrzymał buziaka w policzek. Wszyscy jego przyjaciele mówili coś do niego przez siebie, zapewne gratulując, wyraźnie ubawieni tak szybkim doprowadzeniem Ludmiły do szału, już na wejściu. Zerknęłam kątem ok. na swoje towarzystwo, chichoczące, ale już zajęte rozmowami, w które najwyraźniej nie zamierzali mnie włączać. W tej chwili uświadomiłam sobie, że żadne nie stanęło w mojej obronie, po prostu siedzieli i słuchali. Coś ciężkiego opadło mi z żołądka do stóp, kiedy pomyślałam, że Ludmiła najpewniej miała rację – Ci ludzie nie znali Natalii i nie miałam pojęcia, dlaczego nagle zaczęli się wokół mnie zbierać, mimo upływu wakacji pozostali dla mnie obcy.  Ponownie zerknęłam na grupę Violetty i ścisnęła mnie zazdrość. Współpracowali, szczerze się przyjaźnili, wspierali i znali się jak łyse konie. Naprawdę, czy z mojej strony wymaganie kilku takich przyjaciół było czymś zbyt wielkim?
        Co się z Tobą dzieje Natalia? Oszalałaś?
      Wtedy zauważyłam, jak do auli wchodzi Maxi. Jak zwykle wyluzowany, pewny siebie, stawiał taneczne kroki, z czapeczką naciągniętą na czoło. Kiedyś ten daszek niemożliwie mnie irytował, czasem miałam wprost ochotę podejść i jednym pacnięciem zrzucić mu z głowy ten kaczy dziób, a teraz była najbardziej upragnionym widokiem na świecie, ponieważ zwiastowała przybycie tej specjalnej osoby.
     Uniósł głowę, spod daszku wychynęła para brązowych oczu, które wzrokiem rozpoczęły podróż po sali. Nagle serce przyśpieszyło mi biegu, jakaś energia przebiegła przez żyły, chciałam wstać i chciałam siedzieć, jakby serce walczyło z rozumem. Spójrz tu, prosiło jednak i jedno i drugie. Wszystko zdało się zamilczeć w oczekiwaniu, kiedy omijał wzrokiem kolejne cienie na skraju mojego wzroku, skoncentrowanego wyłącznie na nim. I stało się, spojrzał, ziemia nagle zatrzymała się.
    I co?
    I nic.
    Jego spojrzenie zatrzymało się na mnie może na moment, sekundę, mgnienie, błysk, szept, dzwięk... Mogłabym przysiąc, że coś się z nim stało, coś zobaczyłam w jego oczach. Jednak był zbyt daleko, zapewne to sobie tylko wymyśliłam. Miałam wrażenie, że zabrakło mi powietrza. Odwrócił się i wreszcie znalazł to, czego szukał - swoich przyjaciół. Chciałam pobiec i uczepić się niego jak psychofanka, powstrzymały mnie nogi jak z ołowiu, i fakt, że najpewniej nie dałabym rady wstać.
      Od tak długiego czasu nie rozmawiałam z nim. Czekałam i co zobaczyłam? Prawdę. Mała, żałosna Natalia, która nie wie nawet jak postępować z chłopakiem. Sama prowokowałam go do ignorowania mnie, prezentując się z innymi na jego oczach, nagle uderzył mnie ten fakt i ze słabości przekuł w zwykły smutek i poczucie winy. Później już tylko milczałam, powoli wracając do normalności i stapiając się z poręczą fotela.
     Wreszcie pojawił się Antonio, a za nim rzędem jak kaczki weszli Pablo, Angie, Gregorio, Beto i jakaś nieznana mi kobieta. Uczniowie prędko podnieśli się z kanap, zbierając się bliżej grona nauczycielskiego. Kiedy Ci stanęli w szeregu, z właścicielem Studio w środku, nieznajoma natychmiast wyprostowała się, wyprężając plecy i jastrzębim wzrokiem ciemnozielonych oczu zaczęła przeszukiwać  ten mały tłumek. Srebrzyste włosy zostały przylizane w tak ciasny kok, że można było czuć ból cebulek wyłącznie na to patrząc, natomiast powieki zdobił delikatny cień, podkreślając wyjątkowy kolor wielkich źrenic.  Ciasne, czarne spodnie pełnej długości uszyte ze skóry opinały się na wąskiej talii, kończąc się dopiero na wysokości pępka, gdzie też zaczynał się dół krótkiej, białej koszuli, spiętej dodatkowo paskiem pod znaczącym biustem. Nie mogła mieć więcej niż trzydzieści dwa lub trzy lata, sugerując się jednak jej powagą na twarzy można by pomyśleć, że skończyła ich już z sześćdziesiąt. Jej styl przedstawiał elegancję, z dobrym podkreśleniem własnych atutów a jednak gdybym miała obstawić jej charakter,  bez wahania powiedziałabym despotka albo pedantka. Musiała być skrupulatna, dokładna, a przede wszystkim wymagająca, wprawiająca mnie w szczerą nadzieję, że nie będziemy miały razem lekcji .
      - Kochani – odezwał się wreszcie Antonio, rozkładając ramiona, jakby chciał nas wszystkich objąć. – Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę, widząc was tu ponownie, rozpoczyna kolejny rok, następny etap na drodze do stawania się artystami, jakimi chciałbym was kiedyś widzieć. – poczułam ból w stopie i gdzieś mi uciekły jego następne słowa, kiedy rzuciłam poirytowane spojrzenie Javierowi – musiał mnie nadepnąć, przestępując z nogi na nogę. Zrobił te swoje psie oczy, zresztą i tak nie miała ochoty się kłócić. – Wiem, że wielu z was zostawiło tu na wakacje swoje serce, wraz z instrumentami i nutami, aby nie rozstawało się z muzyką – Gregorio skrzywił się wyraźnie, po czym wygiął wargi do góry, mrużąc oczy w swój charakterystyczny, złośliwy sposób, przekonany, że tylko on sam wie, jakie myśli się za tym kryją. Angie skwitowała to szybkim, ostrym spojrzeniem a Beto bawił się jakimś wafelkiem wystającym z butonierki marynarki. – No więc już za moment będziecie mogli otworzyć szafki i się do nich dobrać! – nastąpiła przerwa na krótki wiwat, ale uniesione dłonie właściciela Studio szybko uciszyło zbiorowisko – Ale najpierw, kilka ogłoszeń. Po pierwsze, jak już zapewne wszyscy wiecie, producent telewizyjny pan Iniaki Terreno podjął decyzję o sponsorowaniu szkoły. Wobec napływu środków i sugestii z jego stronę, postanowiłem – postanowiliśmy poszerzyć profil studio o klasę aktorską.
      Aż sapnęłam z zaskoczenia, reakcje wszystkich dookoła były zresztą podobne. Szkoła od zawsze była związana przede wszystkim z muzyką, mimo że mieliśmy w jakimś tam stopniu zajęcia z gry aktorskiej, nikt nie śmiałby marzyć, że dostaniemy na to konkretny profil. Nieznajoma kobieta nadal wypatrywała nie wiadomo kogo, poważna jak skała, i nagle tajemnica wyjaśniła się – musiała być nauczycielką  gry.  Poczułam jak na twarz wypływa mi uśmiech; sztuki teatralne to kolejna rzecz, z którą chętnie się bliżej poznam. Nagle w mojej głowie pojawiła się wizja mnie i Maxiego i w aranżacji Romeo i Julii i aż  przeszedł mnie dreszcz, schładzając  entuzjazm.
     - Będzie się można nią dostać tą samą drogą, którą znaleźliście się tu wy – ciągnął Antonio. – Poprzez casting, z tego powodu wszystkie egzaminy wstępne zostają przesunięte o miesiąc. Jeśli ktoś jest już na profilu wokalno-tanecznym i zechce dostać  się do drugiego, wystarczy że przejdzie przez przesłuchanie aktorskie. I kolejne ogłoszenie – przez okres miesiąca poprzedzającego przesłuchania każdy w wieku rekrutacyjnym będzie mógł poruszać się po studio ze specjalną plakietką ‘luźny obserwator’. Nauczyciel będzie mógł go wyprosić z lekcji lub w ogóle na nią nie wpuścić, mam nadzieję jednak że nie będziecie wnosić próśb o podobne rzeczy, to mogą być wasi przyszli koledzy i koleżanki.   
    Kolejne rewolucyjne decyzje. Aż do czasów Violetty nie wpuszczano tu nikogo spoza stałych uczniów. 
      - Możecie się spodziewać jeszcze wielu niespodzianek - ciągnął dyrektor, wodząc spojrzeniem między nami. - Te jednak wciąż są do ustalenia, więc na razie ich nie zdradzamy. Zanim jednak odbierzecie swoje plany i ruszycie na lekcję, poznajcie nową nauczycielkę tańca - pannę Stellę Monte!
    Tańca? Słyszałam, że na finalnym przedstawieniu w grudniu coś się stało i Gregorio został wyrzucony - to jednak zapewne była tylko plotka, był świetnym nauczycielem, no i przecież tu stał. Czyżby mieli go wyrzucić w najbliższym czasie?
      Platynowłosa kobieta wystąpiła przed szereg płynnym krokiem, charakterystycznym dla baletnic, aktorek teatralnych, które tak często widywałam, chodząc na sztuki z ojcem. Krok osoby, która przez dekady tańczy klasycznie. Uśmiechnęła się nie otwierając ust i coś drapieżnego pojawiło się w jej wzroku, było w tym coś wręcz niepokojącego. 
        Tak czy siak, zapowiadał się wyjątkowo ciekawy rok.

6 komentarzy:

  1. WOW... po prostu brak mi słów..
    Jakiś czas temu natrafiłam na Twojego bloga i od razu się wciągnęłam. Co prawda były tylko dwa rozdziały, ale tak pięknie i ciekawie napisane, że kompletnie się zatraciłam. Teraz jeszcze ten rozdział... po prostu mistrzostwo. Świetnie napisany, oddaje uczucia bohaterów i powoli wprowadza nas w świat uczniów Studia. Coś wisi w powietrzu. Mamy wrażenie, że zaraz coś się wydarzy, ale po prostu nie wiemy co. I to jest wspaniałe.
    To by było na tyle ;)
    Pozdrawiam serdecznie i z wytęsknieniem czekam na następną część tej wciągającej historii !

    OdpowiedzUsuń
  2. Milens zdolniacho
    Pozwolisz, że zacznę najpierw od Naty, którą wielbię całym serduchem, a dopiero potem przejdę do Violci.
    No więc tak:
    Naty wreszcie uwolniła się od Ludmiły, tym samym uznawszy jej postępowanie za zwyczajnie żałosne.
    I mimo, że ma już z kim pogadać, nadal czuję się samotna.
    Tak naprawdę tylko jedna, wyjątkowa osoba może trwale zapełnić lukę w naszym sercu. Mam wielką nadzieję, że mój kolejny ulubieniec dojrzeje do tej roli ^ ^
    Miły grzeczny Leoś, położył Violettkę do łóżeczka. Jak słodko cc:
    To musi być ciężkie: żyć bez kogoś, kto powinien pokazać ci całe życie. Nigdy nie chciałabym doświadczyć takiego uczucia.
    Jak widać, tutaj jest dokładnie tak samo...
    Myśli o osobie nieobecnej napawają serce niepokojem, jednak budzą coraz więcej pytań. Violetta chciałaby poznać matkę, tak po prostu. Każdy nowy element jest dla niej czymś ważnym, co nie każdy może zrozumieć.
    Nawet takie banały mogą okazać się czymś upragnionym.
    Piękny rozdział Milens, czekam na więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Na prawdę świetny<3333
    Masz wielki talent!!!
    P.s Zapraszam na mojego bloga http://opowiadanie-vilu.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeczytałam dawno, a nie wiem czemu nie skomentowałam. Najprawdopodobniej mnie zwyczajnie zatkało. Czy naprawdę muszę pisać, że jesteś geniuszem? Byłoby dziwne, gdybyś nie była tego świadoma, to trudno przeoczyć :D Najprostszy dowód: na ogół nie cierpię literówek czy innych błędów stylistycznych. Bo naprawdę, czy tak trudno sprawdzić rozdział przed opublikowaniem? A jednak kiedy czytam twoje rozdziały, literówki i przeoczenia magicznie znikają i liczy się tylko treść. W tym momencie nie będę ci streszczać, o czym piszesz - bo wiele osób tak robi, a ty chyba wiesz, o czym pisałaś? ;)
    Więc co ja ci będę głowę zawracać. Piszesz świetnie, nie sposób oderwać się od tego świata, który po mistrzowsku kreujesz. Masz bardzo lekkie pióro i nie mogę się do niczego przyczepić. I styl - zupełnie inny, niż większość - jeśli nie wszystkie - blogów o Violi. Zasadniczo dzielą się one na te, w których królują lekkie opisy i moc poczucia humoru (jak Keci na przykład, czy Sapphire) i te, w których jest dużo filozoficznego podejścia i przemyśleń (jak u Monessy czy Diany, u mnie prawdopodobnie też). A twój? Zupełnie coś innego, nie da się go podporządkować pod żadną kategorię, jest unikalny.
    Nie umiem pisać długich komentarzy. Zwłaszcza jeśli zabraknie mi słów, jak po przeczytaniu arcydzieła. Tego arcydzieła, które wyszło spod twojej ręki.
    Pozdrawiam i tak mimochodem zapraszam i do mnie, bo wiele bym dała za poznanie twojej opinii. Gdyby któraś z obecnych tu duszyczek też wstąpiła, byłabym w siódmym niebie. - kochac-bardziej.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufff jednak dobrze ;D jesteś moją pierwszą czytelniczką a przynajmniej pierwszą komentującą, więc wielce mi ulżyło, że się spodobało ;DD chętnie zajrzę, pamiętam że czytałam prolog tyle że ja mam ogromny problem z czytaniem fanficków, pewnie głównie dlatego, ze są w internecie i pojawiają się czasowo - zazwyczaj trudno mi się przebić przez początek książki, ale kiedy mi się to już udaje, połykam najgrubszy tom w dwa dni. A tu jeszcze coś brzęczy na facebooku, tu trzeba angielski zrobić, etc etc. Zakładam jednak, że twój przeczytam i wydam obszerną recenzję XD choćbym to miala sobie wydrukować i czytać nocami, i promise. Dałabyś adres do bloga saph?

      Usuń
  5. No więc witaj, zacna niewiasto. Jak obiecałam, do trzeciej komentarz będzie.
    Jest 00:53, więc myślę, że mam szansę. Natomiast będę wszystko pisała na bierząco,
    albo i nie, nie wiem. Wiem, że przeczytam rozdział po raz kolejny, żeby komentarz
    trzymał się kupy. Chociaż moje zazwyczaj są pokręcone do reszty. No trudno.
    Jeszcze jedna uwaga: jak coś to ja słodzę jak miód, bo jest zdrowszy niż cukier. Okay,
    do rzeczy :D
    Zacznę więc od tego, co pisałam ci już i poprzednim razem (czuję, że przy twoim opowiadaniu
    będę się często powtarzała). Niesamowicie potrafisz wyczarować atmosferę powieści. Wszystko, co
    dzieje się tam przenosi się na chwilkę do naszego świata i chwyta w swoje sidła, nie wypuszczając
    dopóki nie skończy się rozdziału. Kiedy czytam wszytsko, co mówi Violetta nie czuję irytacji jak wtedy,
    gdy widzę ją w serialu. Szczerze mówiąc, nawet ją polubiłam. Cudownie jest to wszystko opisane, nie dość
    że każde zdanie jest zagadką prowadzącą do, jak się spodziewam, zaskakującego rozwiązania to jeszcze
    każde słowo jest na miejscu. Nie ma nic za dużo, nie ma nic za mało. Muszę Ci powiedzieć, że masz niesamowity
    dar do pisania w sposób zrozumiały i jednocześnie na wpół psychologiczny. Nie jest to oczywiście powieśćpsychologiczna,
    jest to wspaniałe opowiadanie, jednak dobrze jest przeczytać coś o przemyśleniach bohaterów, o ich uczuciach.
    Muszę to powiedzieć: León jest zajebisty! Sorry, taki mus.
    Powiem ci, że wszystko co pisałaś o uczuciach dziewczyn potrafiłam poczuć, jakbym to ja sama to przeżywała.
    I to jest takie piękne w twojej twórczości.
    Piszesz wspaniale,
    Buziaki,
    Carmen E.

    OdpowiedzUsuń