środa, 27 listopada 2013

Rozdział czwarty

     Minął aż miesiąc, mimo że ¾ rozdziału miałam gotowe na 3 XI. Czemu? Powiedzmy, że pisarstwo jest dla mnie cholernie ważne, w tych sprawach jestem perfekcjonistką. Wciąż nie jestem na tyle doświadczona, by oddać to, co siedzi w mojej głowie, tak dobrze jak bym chciała. No więc stąd zwykle te opóźnienia – przeskakuję po linijkach w poczuciu, że coś jest niedokończone. Pewnie nie wszedłby i dzisiaj, gdybym nie stwierdziła w końcu, że to ja mam coś na bani :3 Jeśli zdołam się utrzymać w tym przekonaniu, rozdziały będą wchodzić raz na tydzień zamiast raz na miesiąc.
Czwórka powinna być dwukrotnie dłuższa, ale nie spodziewałam się technicznych przeszkód, które w sumie u moich rodzicach są do przewidzenia, ale mówi się trudno. Wybaczcie mi, jeżeli będzie wam doskwierać krótkość :<
Na następne rewelacje planuję wprowadzić do kanonu narratorów m.in. Angie :>
Liczę na wasze komentarze, opinie obu rodzajów – pochwały nobilitują podwójnie, uwagi uczą pokory. Z góry dziena!


Miłego czytania!

Rozdział czwarty

Wierzchołek góry lodowej


    León



    Muzyka, dźwięk. Gra poruszających się rozpalonych mięśni, kolejne uderzenia gorąca, dech wyparty z płuc, bicie serca dostosowane do uderzeń rytmu. No i raz jeszcze gorąc, buzująca krew w żyłach. Wzrok zacierający się na skraju, pot spływający do oczu.
       Jeszcze nigdy Gregorio nie zrobił nam takiej rozgrzewki.
      Słyszałem kiedyś szumne legendy na temat przeszkoleń, jakie daje na początku szóstego roku, ale tempo jakie narzucił, trudno było opisać. Wyprosił do tej pory Andresa i Camilę, którzy nie byli w stanie nadążyć.
      To jednak jedyna rzecz, jaka dostatecznie zwróciła moją uwagę, byłem zbyt zaoferowany nowymi krokami. Czułem się bardziej sobą niż kiedykolwiek. To było to: energia, ruch, tempo, kroki, skupienie, precyzja. Endorfiny, czysto fizyczne szczęście, rodzaj ognia, jaki może ogarnąć tylko w tańcu.
    Gdybym jakkolwiek był skupiony poza stawianiem dobrych kroków, może usłyszałbym głośny świst piłeczki rwącej powietrze zmierzając ku odtwarzaczu, może prościej byłoby się zatrzymać - tymczasem w całym zaoferowaniu minęło kilka sekund, nim zdołałem wyhamować, aż potknąłem się o własne nogi i sam w to nie wierząc, zachichotałem i uderzyłem tyłkiem o parkiet, czując lekki wstrząs i zawroty głowy. Nagle zrobiło mi się dziwnie, na jakieś dwie sekundy czując się jak dziecko.
       - León? Leleleleón? - dotarł do mnie głos Gregoria, rozpalając irytację.
    - Słucham? - rzuciłem ściągnięty zbyt prędko na ziemię z rezerwą, starając się, by ją wyczuł, podniosłem się powoli czekając na jakiś złośliwy komentarz odnośnie mojego stanu umysłowego. Spojrzałem w lustro, widząc odbicie otaczających mnie ciemnoróżowych ścian i samego siebie opakowanego w nie jak prezent, z miną pijanego, przemawiającą przez przymrużone oczy i mocno zarumienione policzki. W lustrze zdawałem się gubić w przestrzeni. Piłem coś wczoraj?
      - Bardzo dobrze, León -  z wyraźnym trudem zdanie wydostało się z ust dostojnego, prostego jak kij Gregorio. Smukłe palce zaczęły kręcić młynek, czarne mokasyny przesunęły się po naklejonym przy wejściu emblemacie OnBeat, wywołując irytujący pisk. Aż ścierpła mi skóra, u nauczyciela natomiast zmarszczka między krzaczastymi brwiami gwałtownie pogłębiła się na ten dźwięk. Nawet, kiedy wszystko było wyśmienicie, Gregorio nigdy nie chwalił niczyjego zaangażowania czy techniki z wyjątkiem Ludmiły, najlepszą pochwałą jaką dostawaliśmy, było aprobujące skinienie głowy. Odpowiedziałem więc właśnie podobnym gestem i wciąż czując zawroty głowy, oparłem się o barierkę, przy czym obserwowałem Gregorio z absolutnym przekonaniem, że dzieje się coś nietypowego, nawet jak na takiego surowego egocentryka.
     Kątem oka dostrzegłem chihoczacą Francescę - szeptała coś cicho nad ramieniem Maxiego, prawie opierając brodę na jego obszernej, fioletowej bluzie i patrzyła na drzwi.
Wyjrzałem zza nauczyciela, zauważając jak na to zaciskają mu się szczęki. Oparta lekko biodrem o framugę stała nowa nauczycielka tańca, Stella. Wielkie, niebieskie oczy uważnie śledziły każdy ruch, w połączeniu ze ściągniętą, ale piękną i wyrazistą twarzą przywodziły mi na myśl drapieżnego kota. Kobieta w czarnych legginsach i białym podkoszulku lekko odbiła się ciemnoniebieskiej zastawki drzwi i przeszła przez salę, w dwóch krokach ukazując więcej baletowej gracji, niż ma wiele wysokiej klasy tancerek, jakie miałem okazję widzieć. Poruszała się w taki sposób, że nawet nie musiałem się oglądać – połowa chłopaków z pewnością śledziła ten chód. Zatrzymała się bezpośrednio za plecami mężczyzny.

    - Gregorio – powiedziała mocnym głosem z czymś, co mogło być śladowym akcentem francuskiego, i brzmiało to jak sztylet wymierzony w plecy adresata. Ściągnął usta w wąską kreseczkę, a żyła na czole gwałtownie zaczęła mu pulsować. Szybki wdech i gwałtownie obrócił się ku rozmówczyni.
      - Stella, ha, haha! Stella, Stella jak nutella. Nie chciałabyś być gdzie indziej? W Marsylii na przykład? O cóż to chodzi, Stello? – Uśmiechnął się tak szeroko i uprzejmie, jak tylko zdołał, żeby mu twarz nie pękła.
       -Teraz ja mam tutaj lekcje – rzuciła pretensjonalnie, zaplatając chude, ozdobione wisiorkami nadgarstki na piersi. Nie siliła się na żadne zbędne uprzejmości.
         - Ale, ale jak to, skoro JA mam tutaj zajęcia?

      - Właśnie się skończyły – oznajmiła, rozszerzając nozdrza i dając znak tym samym, że jest zniecierpliwiona. Nie trzeba było czekać na reakcję – nauczyciel zaczął się trząść.
        - To jest… SKANDAL! – Szczęka mu zaskoczyła i nagle słowa przestały być do końca wyraźne.  Wokół rozległy się tłumione parsknięcia, sam ledwie powstrzymywałem wybuch śmiechu. – Powiem... POWIEM O WSZYSTKIM ANTONIO. Tak nie może być i nie pozwolę na to, nie pozwolę! P-pablo, Pablo zapłaci za to. – Minął kobietę i wybiegł z sali jak ścigany, biegnąc zapewne do biura dyrektora.
 Dołączyłem się do zbiorowego śmiechu, widząc jak wszyscy, że Gregorio robi z siebie pośmiewisko. Właśnie uświadamiałem sobie, jakiego dystansu nabrałem do tego wszystkiego przez wakacje - rywalizacja istniała, ale gdzieś jakby na innej płaszczyźnie, kiedy dawniej każde słowo tak surowego nauczyciela było wyrokiem, dziś pozostawało jedynie na randze słowa. Starzał się i wraz z naszym dorastaniem stawało się to coraz bardziej widoczne, z każdym rokiem zyskiwaliśmy nieco na traktowaniu. Dziwne uczucie, jakbyśmy od urodzenia byli obudowani przez dzieciństwo i właśnie zaczęli powoli zajmować tę przestrzeń wokół, zastępując starszych, obserwując ich stopniowe cofanie się w cień, zajmując ich miejsce i jeszcze nie odczuwając tego, że za kilka dekad sami zostaniemy zepchnięci.
   Zostawiłem tę filozofię, powłóczyłem się do parapetu. Zauważyłem, że cały błyszczę się od potu i w jednym momencie zdałem sobie sprawę, jak mokry i wyczerpany jestem. Drżącą ręką sięgnąłem do swojego plecaka po ręcznik, wtulając w niego twarz i wycierając pot z karku i ramion. 

    - Ciekawie zaczyna - rozmawiał z Brodueiem Maxi, w jego głosie słychać było drobną prześmiewkę - naprawdę nie rozumiem - w zeszłym roku już prawie wyleciał, odsyłali go ciągle do psychologa przez Tomasofobię, wciąż nic do niego nie dotarło... 
     - Nie ponosi cię fantazja, Maxi? - wtrąciła Francesca, próbując odkręcić butelkę wody, w czym szybko wyręczył ją Broduei. Mimo iż większość uwagi skupiałem na tym, żeby doprowadzić się do porządku, wtrąciłem natychmiast:
     - Dokładnie, co z tym psychologiem? Sądzisz, że gdyby tak było, pracowałby tu jeszcze? - Nie dało się ukryć, że wątpiłem w tę teorię. Gregorio był ekscentrykiem, ale nie do tego stopnia, by wysyłać go do lekarza.
      - Sam przecież słyszałem León, ba!, widziałem, jak dawał mu wizytówkę.
      - Komu dawał wizytówkę?
      - Antonio Gregorio.
      - Brzmisz jak rymowanka.
      - Przecież mówię, że widziałem tę wizytówkę!
      - W sensie jej zawartość? Jesteś wyjątkowo dalekowzroczny.
        Pewnie droczylibyśmy się dalej, gdyby Camila nie weszła do sali, z dosyć gorzką miną.
      - Rzeczywiście, brzmi to głupio - oznajmiła, włączając się do dyskusji - ale sama to pamiętam. Miał jakieś tam problemy z Tomasem, pamiętajcie, że przecież na tamten rok sensem jego życia było wyrzucenie niewinnego chłopaka ze Studio. - Zielone oczy zwróciły się w moją stronę. - Wszystko w porządku, León?
          Drgnąłem, zaskoczony.
        - Tak, a czemu miałoby nie być?
       - Wyglądasz, jakbyś miał zemdleć - podsumował Maxi, przesuwając daszek czapki moro - ale rzeczywiście, pokazałeś dzisiaj tempo. Miotałeś się jak szatan. Sza, sza! - Zaczął gestykulować, jakby udawał mnie-rapera bardziej, niż tancerza, co było dosyć normalne zresztą. - Krok za krokiem, nikt do ciebie nie zrównał. Nawet pan Nic Mnie Nie Zadowoli cię pochwalił. 
        - Maxi, daj spokój. Która jest godzina?
        - Dwadzieścia minut do końca.
        - To czemu ona tu przyszła? - ściszyłem nieco głos i kiwnąłem głową w stronę Stelli.
     - Też mnie to ciekawi, dlaczego wywaliła Gregorio. Może chciała coś poćwiczyć, nie wiem, zapoznać się z salą?
       - Myślisz, że nie miała czasu dotąd? - udzieliła się Camila - Sądzę, że gdyby chciała czegoś podobnego, Antonio by jej udostępnił taką możliwość, zresztą pewnie zależało jej na tym, żeby sprowokować Gregoria.
       - Zgadzam się z Camilą. - Wszyscy natychmiast spojrzeli na Broduei'a, odezwał się pierwszy raz i zdał mi się wręcz przygaszony. Rudowłosa dziewczyna też spojrzała na niego, odrobinę dłużej, z pewnym żalem.
           - Nie przeprosiłeś mnie.
        - Ok, to zbieramy się. - Wolałem się nie angażować, ani nie być świadkiem żadnych kłótni. Swoich z Violettą przeżyłem dość. Reszcie nie trzeba było powtarzać, zaczęli chrząkać, odwracać się i zbierać swoje rzeczy. Zabrałem plecak, myśląc już jedynie o prysznicu; zauważyłem przy okazji, że torba Andresa nadal znajduje się w sali. Jeszcze nie wrócił i zaniepokoiło mnie to, bo przyjaciela było dosyć łatwo zrazić, może przygnębiło go wyrzucenie z zajęć już na początku. 
        Kiedy wyszedłem, zobaczyłem tylko plecy Andresa przy automatach. Już miałem podejść, kiedy aż stanąłem z zaskoczenia - flirtował z jakąś drobną, ale śliczną blondynką o brzoskwiniowej cerze. Powstrzymałem rozbawienie i stanąłem przed tablicą, przyglądając się jej ostentacyjnie zerkałem od czasu do czasu na tę parkę. Przyjacielowi daleko było do przygnębienia. Wreszcie dziewczyna wykonała obrót, aż uniosła się jej biała sukienka usiana czerwonymi jak pocałunki kwiatkami i odeszła, oglądając się przez ramię i uśmiechając.
       Andres stał jeszcze przez moment, patrząc za oddalającą się dziewczyna. Wreszcie westchnął i obróciwszy głowę zauważył mnie. Miał nieprzytomny wzrok.
       - Ziomek, widziałeś ją? - powiedział sennie. Nie wiedziałem, czy irytować się czy śmiać, więc poklepałem go po ramieniu.
        - Olśniewająca - skomentowałem, mając nadzieję, że nie dostrzeże w moim tonie nic dziwnego.
        - No pewnie, że tak!
        - A kto to w ogóle?
        - Andrea... - oznajmił, powracając w stan rozmarzenia.
        - Twoja była? - wypaliłem, zanim zdążyłem pomyśleć, jakie to głupie. Tamta Andrea lubiła metamorfozy, ale cechował zdecydowanie wyższy wzrost i hebanowe włosy. 
        - Niee... - Andres był wyraźnie zadziwiony, spojrzał, jakby nie był pewny, czy nie żartuję sobie z niego. Zrobiłem minę 'nie pytaj' ale już dwie sekundy później zapomniał o tym.
        - To Andrea z osób, które są tu obserwować. 
        - Obserwować co? 
        - Obserwować lekcje. A co niby innego?
         Minęło dwie sekundy, zanim zaskoczyło. 
        - A aaa a. Tak, już pamiętam.
        - Co się z Tobą dzieje León?
        - Nie mam pojęcia. To pewnie te zajęcia, albo..
        - Violetta.
        Coś we mnie drgnęło. Jedną z pierwszych myśli, na którą było to, że jestem spocony, niechlujny i rozczochrany, chciałem jakoś się poprawić, ale miałem zajęte ręce, zresztą, natychmiast stwierdziłem, że skoro już tu jest, nie ma sensu cokolwiek robić. Miałem ochotę sam siebie nazwać idiotą, kiedy pomyślałem, że przecież ćwiczyliśmy dziesiątki razy w zeszłym roku. Rozejrzałem się, korytarz był tak pusty, jak przystało na środek lekcji, cisza, z gabinetu dyrektora nie dochodziły spodziewane krzyki Gregoria.
        - Gdzie jest Violetta? - spytałem jak dziecko, zanim zorientowałem się, że powiedział to tylko do rozmowy.
        - Chodziło mi o to, że odkąd do siebie wróciliście, ciągle jesteś rozkojarzony. Jutro wpadniesz pod autobus. Ale Cię ustrzeliło, stary - poklepał mnie po ramieniu i odszedł w stronę szatni. 
          Słowa mądrości z ust Andresa, kolejna niespodzianka na dziś. Odniosłem wrażenie, że myślę dzisiaj z pięciominutowym opóźnieniem. Ruszyłem za przyjacielem, rozmyślając o tej całej Andrei. Teraz tylko zostało spodziewać się rozniesionej wieści o zarządzeniu Antonio, o tym, żeby wpuszczać wolnych obserwatorów na lekcję. Mimowolnie moje myśli skierowały się w kierunku Julii, i natychmiast poczułem gorycz i niesmak. Spróbowałem odwrócić od niej swoje myśli, ale nawet w mojej głowie była natrętna, by okazało sięto czymś prostym. Kiedy wczoraj Violetta spytała mnie, kim jest Julia, ogarnął mnie strach; nie miałem pojęcia, jak ją nazwać, posiadała zbyt wiele twarzy by uhonorować mianem jedna  z nich. Spodziewałem się, że pytanie powtórzy się przy najbliższej okazji. I trzeba się będzie jakoś z tym uporać.


  



     Violetta

   Valió la pena pude entender
   que qada historia es una razon..

   Słowa same spłynęły przez dłoń na kartkę pamiętnika, swobodnie jak łzy, i z równą łatwością wsiąkły w papier, łącząc się z pozostałymi, aby stworzyć spójną długą zwrotkę. Wciąż brakowało mi dwóch początkowych wersów, ale niecały kwadrans temu nie miałam nawet słowa.
   Kiedy obudziłam się rano, od razu wiedziałam, że ‘dziś’ w jakiś sposób będzie wyjątkowe – to jest czas na nową piosenkę. Już od kilku dni inspiracja narastała, uczucia i melodie zbierały się w strumienie wewnątrz mnie, uporczywie prosząc o ujście. Poprzedniego dnia po raz pierwszy mogłam naprawdę odczuć to, że zwyciężyłam – stałam tam, w Studio, pomiędzy prawdziwymi przyjaciółmi; mogłam śpiewać i tańczyć nie mając na sumieniu ceny cudzej krzywdy, nie musiałam już kłamać, by spełniać marzenia. Wreszcie uzyskałam kontrolę nad własnym życiem, obudziłam się w moim świecie, takim, jakiego zawsze pragnęłam. Znalazłam prawdziwą miłość, która nauczyła mnie latać.
    Miłość, muzyka, pasja. To właśnie Violetta.
    Postukałam skuwką długopisa w okładkę pamiętnika, próbując ubrać w słowa uczucie, które miało otworzyć piosenkę i nadać rytm całości. Rozejrzałam się wokół, poszukując podpowiedzi.
    Park otaczający Plac centralny Buenos Aires mimo wczesnej pory jak zwykle pozostawał pełen ludzi i śmiechu, pełną piersią oddychał świeżym, porannym powietrzem. Delikatny, ciepły wiaterek opływał moje nagie łydki i poruszał sukienkami przechodzących matek z wózkami i nastolatek. Dzieci piszcząc i pryskając się butelkowaną wodą biegały lekko umorusane, wokół swoich rozlokowanych na ławkach plotkujących opiekunów. Sama zajmowałam podobne miejsce, jednak alejka Rosales była raczej opustoszała, budząc we mnie tym samym jakieś dziwne uczucie spokoju, dystansu. Byłam sama, ale nie samotna. Wszystko razem stanowiło idealne warunki, aby pisać.
   Podrapałam się po karku, zbierając rozbiegane myśli i drgnęłam, kiedy zimny łańcuszek bransoletki od Angie nagle otarł się o moją skórę na ramionach. Mimowolnie zaczęłam miąć rąbek mojej jasnoniebieskiej, rozkloszowanej sukienki.
    Nagle moje nozdrza zadrgały, rozpoznając nienależący do kanonu tych codziennych w tym miejscu zapach. Natychmiast go rozpoznawszy, zamknęłam usta i wykonałam głęboki wdech, aby zintensyfikować tę piękną woń i móc w pełni się nią rozkoszować.
   Piwonie.
   Opuściłam powieki, pozwalając, by zapach dotarł wprost do moich wspomnień. Jedno gwałtownie wzbiło się ponad pozostałe: dzień, w którym przeżyłam swój pierwszy pocałunek. Tak bardzo się go obawiałam, a z Leónem wszystko było takie naturalne – mogłam zapomnieć o strachu, że coś się nie uda, że się zbłaźnię. Czułam, że opiekuje się mną, wprowadza w życie, uczy mnie chodzić. Kazał mi skoczyć a jednocześnie pozostawał spadochronem, tarczą przed bólem. Krok po kroku wydobywał mnie samą, wskazując właściwą drogę. Zawsze był obok, aby mnie bronić, przytulić, pocieszyć – o każdej porze. To właśnie tego samego dnia, gdy zostaliśmy parą, przysłał mi bukiet białych piwonii.
   Woń zanikała, rozejrzałam się więc prędko, licząc, że zlokalizuję jej źródło. Niestety, otaczające mnie trawniki i alejki przemierzali przechodnie z zakupami, torbami, wózkami i rowerami, nikt jednak nie trzymał kwiatów.
   I ponownie, długopis sam obrócił się w dłoni, pamiętnik zdawał się z radością przyjąć dwie kolejne linijki pieśni moich spełnionych marzeń:
   Valió la pena todo hasta aqui
   porque al menos te conoci
   Doskonale pamiętam, kiedy mu to powiedziałam. Obawiałam się wtedy, że Federico powie tacie o Studio, że wszystko przepadnie, mimo to byłam spokojna – wiedziałam, że prędzej czy później to nastąpi. Poza tym…

   To było warte wszystkiego
   Bo przynajmniej Cię poznałam.

   Ponownie przeczytałam sobie całość w myślach, wstępna melodia powstała już wczoraj. Miałam sporo czasu, żeby dopracować fragmenty, zwłaszcza, że popołudnie spędziłam w domu odsiadując przy pianinie. Efekt w pełni mnie zadowalał, oddawał wszystko, czego oczekiwałam po tej piosence. Zgrałam jedno z drugim w mojej głowie i zaczerpnęłam powietrza w płuca i zaczęłam śpiewać:

   Valió la pena todo hasta aqui…

   - Zrobiłabym to inaczej. – usłyszałam za plecami przywodzący na myśl zamsz głos.
   Skóra mi ścierpła, kiedy rozpoznałam go, a mój nastrój diametralnie się zmienił w reakcji na głos ze średnio miłego wspomnienia tonu. Należał do osoby, o której nie chciałam myśleć ani tym bardziej spotykać jej. Nie zrobiła na mnie najlepszego pierwszego wrażenia, moi przyjaciele natomiast wyraźnie pokazali, że nie chcą jej w pobliżu. Ta, o której nadal nie wiedziałam nic, o którą wciąż chciałam spytać Leóna, ale nie mogłam się dotąd zebrać. Irytacja, obawa, potrzeba dystansu, nagle zakotłowało się we mnie i miałam szczerą ochotę po prostu zignorować niechcianą rozmówczynię i odejść. Niemal od razu przyśpieszyło mi tętno.
    - Przywitałabyś się – oznajmiła chłodno Julia.
    Czując irracjonalny niepokój, obróciłam się ku przybyłej.
    Znów znalazłam się naprzeciw imponującej, kobiecej sylwetki, w prostym, ale wykrojonym czarnym podkoszulku i wąskich dżinsach. Fluoryzujące oczy skryły się za czarnymi okularami przeciwsłonecznymi typu harley, mimo to czułam, jak patrzy na mnie z góry – dosłownie i w przenośni. W sekundę ominęła ławkę i zajęła miejsce obok mnie. Ściągnęłam obute w szare botki stopy powstrzymując odruch odsunięcia się, zatrzasnęłam pamiętnik i odłożyłam co prędzej po mojej drugiej stronie, nie wiedząc, czego właściwie się spodziewać i obróciłam ku niej.
    Podciągnęła prawe kolano pod brodę, opierając obutą w czarnego conversa stopę o ciemnobrązowe deseczki na brzegu ławki, ignorując mnie uniosła ręce nad głowę, zbierając w dłonie kaskadę kruczoczarnych włosów. Po wewnętrznej stronie bicepsa lewej ręki miała bliznę, która przedwczoraj umknęła mojej uwadze: pionową linię, poszarpaną, bladą ale wyróżniającą się. Wyglądała jak rana kłóta sprzed dobrych kliku, może nawet kilkunastu lat.
    Wreszcie upięła czarną burzę w wysoki kucyk i nie zdejmując okularów twarz ptasim ruchem obróciła się ku mnie.
    - To jak?
    - Co jak? – czułam się zdezorientowana i spięta jednocześnie. Udałam, że pilnie poprawiam mankiet mojej ciemnoniebieskiej marynarki.
    - Nie przywitałaś się, to po pierwsze, a po drugie, to ta piosenka.
    - Cześć.
    Pełne wargi wygięły się w nie pozbawionym kpiny rozbawieniu, znikąd w jej dłoni pojawił się okrągły lizak i szybko zniknął w ustach Julii.
     - Zaśpiewałabym to niżej.
     - Co możesz wiedzieć po wysłuchaniu jednego wersu?
     Wzruszyła opalonymi ramionami.
     - To pierwszy wers, nieprawdaż? Lub ostatni. Ale rzadko śpiewa się od końca. Ani tak wysoko. Zaśpiewałabym to inaczej, na e-moll i nawet ty to słyszysz. – minę miała obojętną, nie widząc oczu trudno byłoby odczytać jej właściwy nastrój: jedyne, co poruszało się w jej twarzy, to policzek, od czasu do czasu wybrzuszany przez lizaka.
      Mógł być pierwszy, w samym środku i ostatni także, ale to bez różnicy – liczył się fakt, że bezbłędnie odczytała sytuację. I miała rację.
       - Pozwolisz – chrząknęła, wzięła głęboki wdech i odśpiewała te pierwsze kilka słów, które miała okazję wcześniej usłyszeć. Głęboki, aksamitny i czysty głos rozbrzmiał nagle, otaczając mnie i jako kogoś, kto żyje muzyką, bezwolnie wprawiając w uznanie. A to tylko pierwszy wers.. Wtedy uświadomiłam sobie, że tak na dobrą sprawę nie mam powodu, aby być dla nie niemiłą.
       - Jak długo śpiewasz?
       - Cztery lata chodziłam do Studio. Wcześniej miałam prywatnego nauczyciela. – kiedy rozchyliła usta, słychać było, jak lizak obija się o zęby. Zamlaskała ostentacyjnie, przesuwając wolno opuszkami palców po nagich przedramionach. Każdy jej ruch miał w sobie coś bezczelnego, reprezentatywnego:  głosił pewność siebie, zupełnie jakby przez całe życie pragnęła osiągnąć wszystko  i sukcesywnie osiągała następujące cele, zdobywała kolejne szczyty bez najmniejszego wysiłku ze swojej strony. Toteż łatwo było dojść do wniosku, że porażki rozdrażniały ją i działały jak płachta na byka. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy przypadkiem nie zdaje sobie sprawy, ile cech ujawnia komuś praktycznie rzecz biorąc obcemu. Albo wie, i robi to zupełnie świadomie. Nie po raz pierwszy od ostatniego wieczoru zastanowiłam się, czego może ode mnie chcieć, i czemu – świadomie lub nie – próbuje mnie zdystansować, wzbudzić poczucie respektu. – Teraz trochę się zaniedbałam, ale… sama słyszysz – uśmiechnęła się szeroko, ale nie ukazując zębów. – Poza tym właśnie zamierzam nadrobić zaległości. Wiesz może, gdzie teraz ma taniec León? Powinien oprowadzić mnie po starych kątach – zakończyła niewinnym tonem, jakby fakt, że wie kiedy i jakie lekcje ma chłopak wcale nie sugerował, że mają stały kontakt.
       Chce chodzić do Studio, a raczej wrócić. Chodzi jej o Leóna. Poczułam gulę w gardle, kiedy wszystkie fakty wskoczyły na miejsce. Nie myślałam o tym przez tę dobę pomiędzy dwoma spotkaniami, jednak gdzieś tam, podświadomie mnie to męczyło. Nie oczekuję zwykle, że ktoś będzie dla mnie wredny bez powodu i nie jest to coś, co mogłabym zwyczajnie olać. Chodziło jej o Leóna. Czyżby to była… jego była dziewczyna? Potrzebowałam oddechu. Potrzebowałam chwili.
       Zgarnęłam pamiętnik i gwałtownie wstałam, aby ruszyć możliwie najdalej i znaleźć warunki na spokojne przemyślenie tej sprawy, rozważenie wszystkich możliwych konsekwencji tego, co się dzieje.
      - Hej? – znów zwróciła moją uwagę Julia, uniosła wyregulowane brwi dość wysoko, by pojawiły się nad harleykami. – Idziesz już?
      - Tak.. nie. – powstrzymałam się od głębokiego wdechu. Nie rozumiałam, co się ze mną dzieje – opanowała mnie jakaś dziwna energia, nerwowość. Miałam ochotę dreptać w miejscu lub podbiec do najbliższego drzewa i na nie wejść. Rozejrzałam się wokół; wszystko pozostawało w normie. Drzewa nie zaczęły podskakiwać. Sięgnęłam do kieszeni marynarki po telefon, lśniący w świetle wyświetlacz wskazał na godzinę 9.20. Za chwilę lekcja moich przyjaciół miała się skończyć. Najwyższa pora iść… - Idę do Studio.
      - Odwiedzić Leóna?
      - Też. Głównie na zajęcia.
      Dolna warga zadrżała jej delikatnie, uśmiech stał się jeszcze szerszy.
      - Też tam chodzisz? Czy na zajęcia otwarte?
      - Byłam na studyjnym ognisku.
      - Mogłaś iść jako osoba towarzysząca.
      - Właśnie pisałam piosenkę.
      - Która… nieważne – zaśmiała się lekko, zabrzmiało to nawet naturalnie, ale dostrzegłam, że nadgarstek, dotąd oparty na kolanie tuż przy jej twarzy, zjechał w kierunku stopy a pięść zacisnęła się lekko. – Jestem gapą, wybacz. To idziemy razem?
      - Chyba… przypomniałam sobie, że muszę na kogoś zaczekać.
      - No to pa! – błyskawicznie stanęła na nogi.
      - Pa. – wykrztusiłam, ta posłała mi buziaczka, obróciła się i odeszła. Obserwowałam jej oddalające się plecy i kołyszący się ogon gęstych, hebanowych włosów i biodra. Była niesamowicie zgrabna.
       Usiadłam z powrotem, podciągając nogi na ławkę i układając je po turecku. Wreszcie pozwoliłam sobie na powolny, głęboki oddech. Patrzyłam przez moment w chodnik, próbując ogarnąć to, co się działo wewnątrz mnie.
       Minęło kilka sekund, potem chwila i potem dwie. Wreszcie sięgnęłam po telefon, żeby napisać smsa do Francesci: „Mogę się spóźnić”. Musnęłam obojętną, lecz ciepłą, dopieszczoną przez promienie słońca fioletową okładkę pamiętnika i odgarnęłam kilka niesfornych kosmyków, które zwiał mi na twarz lekki wiaterek, na nowo wyczuwalny i w jakiś sposób uspokajający, jak kołysanie dla niemowląt. Otworzyłam sekretnik, prędko przerzucając kolejne warstwy zapisków i zatrzymując się w końcu na nowej, nieskazitelnie białej stronie ułożyłam w dłoni długopis, umieszczając u góry kartki jedno słowo.
     Julia.
     Podkreśliłam je kilkakrotnie i zastanowiłam się moment. Chciałam wyrazić w słowach moje uczucia, nasze powiązania, stworzyć z tego matematyczne równanie a zarazem wytłumaczenie niepokoju, jaki ogarniał mnie na sam jej widok.
     I znów postukałam skuwką w oprawę zeszytu.
    Przytknęłam pióro do papieru i zawahałam się, po czym szybkim ruchem nakreśliłam: piękny głos. Lepszy taki początek niż żaden, a to była chyba jedyna rzecz pozostająca dla mnie oczywistą. Zaśpiewała mi ledwie kilka słów, a mimo to nie byłam w stanie kwestionować jej talentu. Postawiłam przecinek zauważając, że ręka delikatnie mi drży. Odczekałam moment, aż przestanie, i dopisałam: hipnotyzujące oczy. Kolejne słowa zbierały się prędko jak burzowe chmury, litery opadały jak krople deszczu. Zgrabne nogi. Naturalna opalenizna. Inteligencja, pewność siebie, kobiece kształty. Ładny uśmiech. Kartka coraz prędzej zapełniała się moim zgrabnym pismem, szeregiem zalet osoby, której wciąż praktycznie nie znałam, zaczęły przelewać się przeze i wkrótce miały zacząć się przelewać przez tę stronę. Regularne rysy, piękne włosy, już miałam wrażenie, że nie wystarczy mi tuszu i miejsca, kiedy wreszcie zabrakło mi słów, atutów do wypisania. Zastanowiłam się chwilę i dopisałam na końcu drobnymi literkami: paskudny charakter. Zawahałam się, po czym wykreśliłam to. Nie znałam jej. Nie miałam prawa jej oceniać.
      Przyjrzałam się temu, czując, jak zasycha mi w gardle. Za przekreślonym fragmentem dopisałam: była dziewczyna Leóna (?).
      Znów potrzebowałam powietrza, dużo powietrza i poczułam, jak zasycha mi w gardle.
      Na samym dole, pozostałym skrawku miejsca umieściłam ogromnymi literami dwa słowa, które zdawały się krzyczeć o pomoc, przytłoczone tą masą zalet, atramentu. Zdawały się dusić, dokładnie jak ja teraz. Otrząsnęłam się, myśląc, jakie to absurdalne, i raz jeszcze skupiłam wzrok na słowach, które wyszły spod mojej dłoni. Zdałam sobie sprawę, że to jest to – wynik równania. Chciałam wiedzieć i dowiedziałam się.
       Szereg liter nadal krzyczał do mnie, tym razem jednak z zupełnie innych powodów. Uczucie to było nowe, zaskakujące i w jakimś stopniu uderzające, jak smak pierwszego alkoholu w ustach.


    POCZUCIE  ZAGROŻENIA.


~Milens Enterraz

 

5 komentarzy:

  1. Hej tu Diana. Wiesz ta od długich, męczących i bezsensownych komentarzy.
    I znowu jestem trochę onieśmielona. Ja nie wiem jak Ty to robisz. To nieco nietypowe, żeby człowiekowi, po przeczytaniu czegoś towarzyszyło uczucie ,,onieśmielenia". Dobra, ale ja nie o tym ;) Ja w ogóle nie rozumiem, dlaczego tu jeszcze nie ma żadnych komentarzy. od takim rozdziałem? Serio? To jest jakieś niepojęte. Ale nie przejmuj się, ludzie są dziwni ;)

    Muszę zacząć od tego, w jaki sposób przedstawiasz bohaterów. To jest rewelacyjne. Naprawdę. Chyba pierwszy raz się z czymś takim spotykam. Ta precyzja, ta dokładność. Ja nie wiem co powiedzieć. Z każdym słowem uderzała we mnie zaskakująca prawda. Nadal nie mogę wyjść z podziwu nad tym, w jak idealny sposób udało Ci się zachować cechu postaci, ich zachowania. Czytając ich przemyślenia, opisy uczuć, emocji, miałam wrażenie, ze znajduję się w głowie każdego z nich. Że jest tam, w serialu, a na dodatek, mogę zajrzeć w głąb każdego z nich. Przyrzekam, nigdy nie spotkałam się z czymś takim. Jesteś niesamowita Milens, niesamowita :D
    I tuta, pomimo mojej wielkiej miłości do Leona, jestem zmuszona zacząć od Gregorio. Moja droga, idealne zachowanie jego charakteru. Pozwolisz, że zacytuję Ciebie: ,,Stella, ha, haha! Stella, Stella jak nutella. Nie chciałabyś być gdzie indziej? W Marsylii na przykład?". Zupełnie jak żywy Gregorio. Jakbym, jakimś dziwnym sposobem, znalazła się teraz w sali tanecznej i widziała to na własne oczy. W świetny sposób ukazałaś komizm, towarzyszący jego wypowiedziom. Ten fakt z opadającą szczęką. Chylę za to przed Tobą czoła.

    To teraz mój Leon :D Powiem Ci, ze i tutaj dokonałaś nie lada wyczynu. To zdecydowanie najlepsze ukazanie jego charakteru, z jakim miałam okazję się dotychczas spotkać. FENOMENALNIE ukazałaś przemianę jaka w nim zaszła. To, że teraz podchodzi do pewnych spraw inaczej. Nabrał do nich dystansu, patrzy na nie z innej perspektywy. Muszę jednak przyznać, że to Leon z pierwszego sezonu, jest bliższy mojemu sercu. Ten, który potrafił zawalczyć o swoje, nigdy się nie poddawał, trwał do końca. I to takiego Leona kocham. Jednak ja znowu nieco odbiegłam od tematu ;) Wybacz mi to :D Chodzi o to, ze świetnie to zrobiłaś, naprawdę świetnie. Chciałabym kiedyś, chociaż w połowie, posiąść tę umiejętność :D

    No i na koniec scena z udziałem Violetty i Julii. W tym przypadku kolejność nie była losowa. Bo tak się składa, że obstaję murem za Vilu, całym swoim sercem jestem za Leonettą. Aczkolwiek wiem, że trzeba trochę namieszać, żeby było potem co rozplątywać ;) Świetnie to rozumiem. Julia jest niezwykle skomplikowaną postacią, bo wciąż jeszcze nie wiemy kim tak naprawdę jest, kim była i jaką rolę odegrała w życiu Leona. Jedno jest pewne. Stanowi zagrożenie dla Violetty. Z jej niezwykłą urodą, pięknymi kształtami, zgrabną sylwetką, cudownymi, ciemnymi włosami jest niezwykle atrakcyjna. Jednak w zapiskach panny Castillo pojawiło się jedno stwierdzenie, które, w rzeczywistości, zmieniło wszystko - ,,paskudny charakter". A ja jestem pewna, że Leona należy do osób, dla których liczy się wnętrze człowieka, a nie jego powierzchowność. Dlatego też jestem spokojna, jeśli chodzi o związek Leonetty :D

    Moja droga ten rozdział był...idealny? Tak to chyba właściwe słowo. Jak sama napisałaś, jesteś perfekcjonistką, więc inaczej być nie mogło ;) Pamiętaj, jesteś świetna w tym co robisz i nigdy w to nie wątp. Z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój sytuacji. Byłabym też niezwykle zaszczycona, jeśli, w chwili wolnej, zerknęłabyś na moje wypociny, które co prawda nie umywają się do Twojej twórczości,nawet w najmniejszym stopniu. Aczkolwiek Twoja opinia byłaby niezwykle cenna.

    Pozdrawiam, Diana ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba celowo wpędzacie mnie w kompleksy, bo niedawno załamywałam się mymi nieudolnymi umiejętnościami pisarskimi przy czytaniu blogów Tears i C. Elizabeth... A teraz doszła jeszcze twoja historia i lecimy z cierpieniem po całości ^ ^

    Jezu, Milens, jesteś fenomenalna.
    Każdy rozdział jest IDEALNIE DOPRACOWANY.
    Nie ma słowa, które byłoby na niewłaściwym miejscu. Stylistycznie świetnie, pozostałe elementy: przecudnie.

    Podoba mi się sposób w jaki odwzorowujesz zachowanie postaci. Są podobne do wersji serialowych, jednak wniosłaś do nich coś swojego. Może dojrzałość, nie wiem. Jeszcze tego nie ustaliłam. W każdym razie, jest tu coś, co szczególnie wyróżnią historię.

    Leooosiek <3 Kurczę, jego to wielbię, choć bardziej tą wersję pierwszosezonową, nawiązując do wypowiedzi Diany. Człowiek sukcesu ^ ^

    Postać Julii wciąż spoczywa pod osłonką tajemnicy, którą zapewne trudno zerwać. Podoba mi się ta osoba, kroi się ciekawy wątek.

    I ta prezycja... Coś pięknego. To wszystko jest niesamowite, nie można wyłapać żadnych błędów. Poważnie, nawet literówek nie ma! :D
    Muszę coś ze sobą zrobić, inaczej zapadnę na tomaszkofobię i koniec.
    Tomasek siempre.
    Stworzyłaś nieziemski klimat, przez co opowiadanie bardzo miło i lekko się czyta. Jest "to coś", że tak to ujmę c: Ej no, będę zazdrosna XD

    No... To chyba tyle, mam nadzieję, że nie palnęłam niczego głupiego, z czego potem będę musiała się tłumaczyć. Jest późno, uprzedzam, mogę nie kontaktować. CO ZŁEGO TO NIE JA!

    Co mogę jeszcze powiedzieć? Jesteś cudowną pisarką, Milens :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Obiecałam, wiec jestem. Wprawdzie nie potrafię formułować komentarzy ani tak długich jak Diana, ani tak dowcipnych jak Sapphire. Niemniej, żeby nie było, że przestałam się zachwycać tym blogiem. Nie, blog to nie to słowo. To czysta sztuka, dzieło, dziedzina, w której jesteś mistrzem. Jak muzyka Szopena, jak filmy Kieślowskiego, jak poezja Norwida, obrazy Matejki i wszystko inne, co dobre - również dlatego, że polskie. Dobra, odbija mi. W skrócie mówiąc, w całej naszej pięknej ojczyźnie - takich pisarek jak ty jest niewiele, żeby nie powiedzieć - drastycznie mało. Ale jeśli już są, to diamenty. Może nie idealnie oszlifowane, ale to nie umniejsza ich wartości.

    Dobra, nie wiem, czy jest jakiś sens w tej całej pokręconej metaforze, więc lepiej zacznę pisać coś normalnego. Zacznę od Gregoria, bo jego postać jest notorycznie przez blogerki ignorowana - zresztą przeze mnie też - a przecież to mistrzostwo świata jeśli chodzi o komizm. Tymczasem tobie udało się w kilku zaledwie słowach ująć cały humor tego człowieczka, do tego stopnia, że czytając ów dialog - miałam w głowie jego głos, a to nie zdarza mi się często.

    León - kwintesencja ideału męskiego. Lepszy niż w serialu, lepszy niż gdziekolwiek, lepszy od pozostałych trzech i pół miliarda przedstawicieli płci brzydkiej. Jakiej brzydkiej, co ja gadam. Nawet z potarganymi włosami i padając z nóg po treningu, on wygląda świetnie. Gdzie są tacy mężczyźni? Żądam w Polsce takich od zaraz!

    Violka. Pominę ją z tych prostych przyczyn, że chcę się skupić na Julii. Ach, tego mi brakowało. Czarnego charakteru z prawdziwego zdarzenia. Bo, przepraszam bardzo, ale scenarzyści polegli na postaci Ludmiły. Sztuczna aż do bólu, zła w dziecinny sposób, żaden z jej "niecnych" planów nie wychodzi, a jeśli nawet - to zasługa Naty.
    Tymczasem Julia... No cóż, aż się widzi ten kpiący uśmiech i spojrzenie, pod którym Violetta czuje się mała. Aż się czuje tą pogardę, te lekceważenie w jej postawie. Umieram z ciekawości, jak się ten wątek rozwinie.

    I skończyłam. Może nie wyraziłam wszystkich ochów i achów, jakie być tu powinny. Ale wierz mi na słowo, że jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  4. O rany chyba nie rozpisze się tak jak moje poprzedniczki : )
    Rozdział bomba musze przeczytać poprzednie.

    Pozdrawiam.
    Tyna : **

    OdpowiedzUsuń
  5. Milens, to było piękne.
    Ta precyzja, sposób, w jaki opisujesz bohaterów, wszystko jest takie... idealne.
    kiedy tylko będę mogła, powrócę tu z bardziej rozwiniętym komentarzem, a tymczasem czekam na kolejny rozdział.
    C. xx

    OdpowiedzUsuń